Mamo, oddaj mi moje mieszkanie! – Historia o dziedziczeniu, rodzinnych tajemnicach i walce o własne życie

– Mamo, proszę, porozmawiajmy o tym spokojnie. – Moje słowa odbijają się od niej jak groch o ścianę. Siedzi na kanapie w babcinym salonie, zaciśnięte usta, wzrok wbity w podłogę. W powietrzu czuć ciężar niewypowiedzianych żali i starych ran.

– Nie rozumiesz, Weronika. To mieszkanie jest moim domem. Tu się wychowałam, tu wszystko pamiętam. – Jej głos drży, ale nie wiem, czy to ze złości, czy ze strachu.

Patrzę na nią i czuję, jak narasta we mnie bezsilność. Od śmierci babci minęły już trzy miesiące. Zgodnie z testamentem to ja jestem właścicielką tego mieszkania na Żoliborzu. Babcia zawsze powtarzała, że chce mi zapewnić start w dorosłość, bo wie, jak ciężko jest młodym w Warszawie. Ale mama… Mama nie potrafi się z tym pogodzić.

Wszystko zaczęło się w dniu pogrzebu. Po uroczystości wróciliśmy do mieszkania babci – ja, mama i ciocia Ewa. Wszyscy byliśmy rozbici, ale mama od razu zaczęła przeglądać dokumenty. Kiedy znalazła testament, jej twarz pobladła. Przez chwilę myślałam, że zemdleje.

– To chyba jakaś pomyłka – powiedziała wtedy cicho. – Przecież to powinno być moje…

Od tamtej pory nie rozmawiamy normalnie. Mama zamknęła się w sobie, a ja czuję się jak intruz we własnym dziedzictwie. Każda moja próba rozmowy kończy się kłótnią albo milczeniem. Próbowałam tłumaczyć, że przecież mogłaby tu mieszkać razem ze mną, ale ona nie chce słyszeć o żadnym kompromisie.

– Ty nic nie rozumiesz! – wybucha pewnego wieczoru. – Całe życie poświęciłam dla tej rodziny! Twoja babcia zawsze faworyzowała ciebie! Nawet po śmierci mnie skrzywdziła!

Siedzę wtedy w kuchni i czuję, jak łzy napływają mi do oczu. Czy naprawdę jestem winna temu, że babcia chciała mi pomóc? Czy powinnam zrezygnować z mieszkania tylko dlatego, że mama czuje się oszukana?

Zaczynam szukać pomocy u znajomych. Każdy mówi co innego: „Idź do prawnika”, „Nie odpuszczaj, to twoje prawo”, „Spróbuj jeszcze raz porozmawiać”. Ale nikt nie rozumie tego bólu, kiedy własna matka patrzy na ciebie jak na wroga.

Pewnego dnia przychodzę do mieszkania po swoje rzeczy. Mama nie otwiera drzwi. Dzwonię do niej, piszę SMS-y – bez odpowiedzi. W końcu dzwonię do cioci Ewy.

– Weronika, twoja mama jest załamana – mówi ciocia przez telefon. – Ona naprawdę myślała, że to mieszkanie będzie jej…

– Ale przecież babcia napisała testament! – odpowiadam z rozpaczą.

– Wiem… Ale czasem serce nie słucha rozumu.

Zaczynam mieć wyrzuty sumienia. Może rzeczywiście powinnam poczekać? Ale z drugiej strony – wynajmuję pokój na Pradze, ledwo wiążę koniec z końcem. To mieszkanie mogłoby być moją szansą na normalne życie.

W pracy jestem coraz bardziej rozkojarzona. Szefowa pyta mnie, czy wszystko w porządku. Kłamię, że tak, ale w środku czuję się rozdarta na pół.

Któregoś wieczoru spotykam się z przyjaciółką, Magdą.

– Werka, musisz postawić granice – mówi stanowczo. – Twoja mama nie ma prawa ci tego zabierać.

– Ale to moja mama…

– Wiem. Ale jeśli teraz odpuścisz, zawsze będziesz żyła pod jej dyktando.

Wracam do domu i długo nie mogę zasnąć. W głowie kłębią mi się wspomnienia z dzieciństwa: mama zawsze była surowa, wymagająca. Nigdy nie pozwalała mi decydować o sobie. Może dlatego babcia chciała mi pomóc?

Następnego dnia idę do prawnika. Tłumaczę całą sytuację.

– Ma pani pełne prawo do tego mieszkania – mówi spokojnie mecenas Nowakowski. – Jeśli mama nie chce się wyprowadzić dobrowolnie, można wystąpić o eksmisję…

To słowo brzmi jak wyrok. Eksmisja własnej matki? Czy naprawdę do tego doszło?

Wracam do mieszkania babci i próbuję jeszcze raz porozmawiać.

– Mamo… Proszę cię… Nie chcę wojny. Chcę tylko zacząć własne życie.

Patrzy na mnie długo, a potem mówi cicho:

– Ty już wybrałaś swoją stronę.

Wychodzę na klatkę schodową i płaczę jak dziecko.

Mijają tygodnie. Mama nie ustępuje. Ja coraz bardziej czuję się jak bezdomna w swoim własnym mieście. Zaczynam mieć koszmary: śni mi się babcia, która mówi: „Musisz być silna”.

W końcu podejmuję decyzję: składam pozew o wydanie mieszkania. Robię to z ciężkim sercem, ale wiem, że jeśli teraz nie zawalczę o siebie, już nigdy nie będę wolna.

Mama przestaje się do mnie odzywać. Ciocia Ewa próbuje mediować, ale bez skutku.

W sądzie widzę mamę po raz pierwszy od miesięcy. Jest blada, zmęczona, ale w jej oczach widzę gniew i żal.

Sędzia pyta mnie, czy próbowałyśmy się dogadać.

– Próbowałam… – mówię cicho.

Mama milczy.

Wyrok zapada szybko: mam prawo do mieszkania. Mama ma miesiąc na wyprowadzkę.

Kiedy odbieram klucze od komornika, czuję ulgę i pustkę jednocześnie. Wchodzę do pustego mieszkania i siadam na podłodze w salonie. Wszystko pachnie jeszcze babcią: lawendą i starymi książkami.

Czy wygrałam? A może straciłam coś ważniejszego niż dach nad głową?

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy można być szczęśliwym kosztem własnej matki? Czy rodzina zawsze musi oznaczać walkę? Może ktoś z was zna odpowiedź…