„Mamo, potrzebuję pieniędzy” – historia o rodzinie, dumie i samotności
– Mamo, naprawdę nie mam już wyjścia. Potrzebuję tych pieniędzy – głos Pawła drżał, choć starał się brzmieć stanowczo. Stał w progu kuchni, z opuszczonymi ramionami, a ja czułam, jak serce ściska mi się z bólu.
Nie patrzyłam na niego. Mieszałam herbatę, jakbym mogła w tym ruchu znaleźć odpowiedź na wszystkie pytania. W powietrzu wisiała cisza, przerywana tylko tykaniem starego zegara i mruczeniem naszego kota, Felka, który wyczuwał napięcie i niepewnie kręcił się pod stołem.
– Paweł… – zaczęłam cicho, ale głos mi się załamał. – Wiesz, że z tatą niedługo przechodzimy na emeryturę. Musimy oszczędzać. Nie mogę ci teraz pomóc.
Widziałam, jak jego twarz twardnieje. Był moim jedynym synem. Pamiętam, jak nosiłam go na rękach, jak płakał po rozbitym kolanie i jak przysięgałam sobie, że zawsze będę go chronić. Ale teraz był dorosły. Miał trzydzieści pięć lat, żonę i dwójkę dzieci. I długi.
– Zawsze tak mówisz – rzucił z goryczą. – Ale jak trzeba było pomóc komuś z rodziny, to zawsze się znalazło. Dla mnie nigdy nie ma.
Zacisnęłam dłonie na kubku. Przypomniałam sobie te wszystkie lata: pożyczki dla szwagra, wsparcie dla siostry, nawet dla sąsiadki, która została sama z dziećmi. Ale wtedy byliśmy młodsi, silniejsi, mieliśmy pracę i nadzieję na lepsze jutro.
Teraz… Teraz liczyliśmy każdy grosz. Z mężem rozmawialiśmy o tym wieczorami, przy cichym radiu i herbacie. O tym, że mieszkanie trzeba będzie kiedyś sprzedać albo wynająć pokój studentom. O tym, że Felek też się starzeje i pewnie niedługo będziemy musieli go pożegnać.
– Paweł… – powtórzyłam bezradnie. – To nie jest takie proste.
– Dla ciebie nigdy nie jest proste! – wybuchnął. – Wiesz co? Może lepiej byłoby, gdybyście wtedy naprawdę się rozwiedli! Może wtedy miałbym normalną rodzinę!
Te słowa uderzyły mnie mocniej niż cokolwiek innego. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Przypomniałam sobie tamten czas: kłótnie z mężem, ciche dni pełne żalu i milczenia. Ale przetrwaliśmy to. Dla Pawła.
– Nie mów tak… – wyszeptałam.
Paweł odwrócił się gwałtownie i wyszedł z kuchni. Usłyszałam trzask drzwi wejściowych. Felek wskoczył mi na kolana i zaczął mruczeć głośniej, jakby chciał mnie pocieszyć.
Siedziałam tak długo, patrząc w okno na szare niebo nad blokowiskiem. Wspomnienia wracały falami: pierwsze mieszkanie w starym bloku na Pradze, narodziny Pawła, jego pierwsze słowo („mama”), pierwsza kłótnia z mężem o pieniądze.
Zawsze chodziło o pieniądze.
Wieczorem wrócił mój mąż, Andrzej. Zobaczył moją minę i od razu wiedział, że coś się stało.
– Był Paweł? – zapytał cicho.
Pokiwałam głową.
– Chciał pieniędzy?
– Tak.
Andrzej westchnął ciężko i usiadł naprzeciwko mnie. Przez chwilę milczeliśmy.
– Wiesz… – zaczął w końcu – czasem myślę, że może powinniśmy byli mu dać więcej swobody. Może za bardzo go chroniliśmy? Może dlatego teraz nie potrafi sobie poradzić?
Spojrzałam na niego ze łzami w oczach.
– A może po prostu świat jest inny niż kiedyś? My mieliśmy pracę na etacie, mieszkanie od zakładu pracy… Oni mają kredyty i niepewność.
Andrzej pokiwał głową.
– Ale my też nie jesteśmy już młodzi. Nie damy rady pomagać wszystkim w nieskończoność.
Noc była niespokojna. Śniło mi się dzieciństwo Pawła: jego uśmiechnięta buzia, pierwsze sukcesy w szkole, potem bunt nastolatka i pierwsza dziewczyna – Ania, która teraz jest jego żoną. Pamiętam ich ślub: łzy wzruszenia i dumy.
A potem przyszły problemy: utrata pracy przez Pawła, kłótnie z Anią o pieniądze, coraz większe długi. Próbowaliśmy pomagać – raz po raz. Ale za każdym razem wracało to samo pytanie: czy robimy dobrze?
Rano zadzwoniła Ania.
– Dzień dobry, mamo – powiedziała cicho. – Paweł jest wściekły. Mówi, że was już nie obchodzi jego los.
Poczułam ukłucie winy.
– Aniu… My naprawdę nie możemy już więcej pomagać. Sami musimy myśleć o przyszłości.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
– Rozumiem – powiedziała w końcu Ania. – Ale… może chociaż przyjedziecie do dzieci w weekend? One bardzo za wami tęsknią.
Obiecałam, że przyjedziemy.
Przez kolejne dni Paweł się nie odzywał. Andrzej próbował do niego dzwonić, ale bez skutku. W domu panowała cisza pełna napięcia. Nawet Felek wydawał się smutniejszy niż zwykle.
W sobotę pojechaliśmy do nich do Piaseczna. Dzieci rzuciły nam się na szyję – Zosia i Michaś byli naszym całym światem. Paweł ledwo powiedział „dzień dobry”, a potem zamknął się w swoim pokoju pod pretekstem pracy zdalnej.
Ania próbowała ratować sytuację:
– Wiecie… On naprawdę jest pod ścianą. Bank grozi komornikiem…
Spojrzałam na Andrzeja bezradnie. On tylko pokręcił głową.
– Aniu… My już naprawdę nie mamy z czego dawać – powiedział spokojnie.
Zjedliśmy obiad w milczeniu. Dzieci opowiadały o szkole i kolegach, próbując rozluźnić atmosferę. Paweł wyszedł dopiero wieczorem.
– Chcecie kawy? – zapytał chłodno.
Pokiwałam głową.
Przy stole panowała niezręczna cisza. W końcu Paweł spojrzał na mnie z wyrzutem:
– Wiecie co? Może rzeczywiście lepiej by było, gdybyście wtedy się rozwiedli. Przynajmniej wiedziałbym, na czym stoję.
Zabolało mnie to bardziej niż wszystko inne tego dnia.
Wróciliśmy do domu późno wieczorem. Andrzej długo siedział w kuchni przy zgaszonym świetle.
– Może rzeczywiście coś zrobiliśmy źle? – zapytał cicho.
Nie umiałam mu odpowiedzieć.
Od tamtej pory minęło kilka tygodni. Paweł nadal się nie odzywa. Ania czasem dzwoni, dzieci przesyłają nam laurki przez internet. W domu panuje cisza; tylko Felek mruczy mi do ucha wieczorami.
Często zastanawiam się: czy bycie rodzicem to ciągłe dawanie? Czy mamy prawo myśleć o sobie? Czy można kochać dziecko i jednocześnie odmówić mu pomocy?
Może wy mi powiecie: czy jestem złą matką? Czy można być dobrym rodzicem i jednocześnie zadbać o siebie?