Między domem a marzeniami: Historia matki, która nie potrafiła puścić syna

– Michał, czy ty naprawdę zwariowałeś? – głos mi drżał, gdy patrzyłam na syna stojącego w progu kuchni. W jego oczach widziałam upór, którego nie znałam wcześniej. – Przecież tam nawet nie ma porządnego ogrzewania! Co ty sobie wyobrażasz?

Michał spuścił wzrok, bawiąc się kluczami od samochodu. – Mamo, ja już nie mogę tu dłużej mieszkać. Potrzebuję przestrzeni. Chcę spróbować żyć po swojemu.

W mojej głowie kłębiły się myśli. Przecież zawsze byłam dobrą matką. Dbałam o niego, gotowałam ulubione pierogi z mięsem, prałam koszule na rozmowy kwalifikacyjne, nawet teraz, gdy miał już dwadzieścia sześć lat. A on nagle chce rzucić wszystko i zamieszkać w starym domku letniskowym pod Piasecznem? Przecież to absurd!

– Michał, przecież możesz tu zostać. Albo… – zawahałam się – mogę ci pomóc finansowo. Wynajmij sobie kawalerkę w Warszawie, jak normalny człowiek. Nie musisz się tułać po jakichś ruderach.

– Mamo, to nie chodzi o pieniądze – westchnął ciężko. – Ja chcę spróbować samodzielności. Tam jest cisza, spokój… Nie rozumiesz?

Nie rozumiałam. A może nie chciałam zrozumieć? Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie jego słowa. Przypominałam sobie, jak jako dziecko bał się ciemności i zawsze przychodził do mnie w nocy, gdy tylko usłyszał jakiś szmer. Teraz miał spać sam w domku na końcu lasu?

Następnego dnia zadzwoniła do mnie moja siostra, Anka.

– Słyszałam, że Michał chce się wyprowadzić – powiedziała bez ogródek. – Daj mu spokój, niech spróbuje. Każdy musi kiedyś dorosnąć.

– Ale on nie jest gotowy! – wybuchłam. – Tam nie ma nawet internetu! Jak on będzie pracował?

– Może właśnie o to mu chodzi – odparła Anka z przekąsem. – Może chce odpocząć od tego wszystkiego.

Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę tak bardzo go ograniczałam? Czy moje dobre intencje były dla niego ciężarem?

Wieczorem Michał wrócił do domu późno. Widziałam po nim zmęczenie i napięcie.

– Mamo, proszę cię… Nie rób sceny. To tylko na próbę. Jak mi się nie spodoba, wrócę.

– A jeśli coś ci się stanie? – zapytałam cicho.

– Jestem dorosły – odpowiedział spokojnie. – Muszę spróbować.

W dniu wyprowadzki panowała napięta cisza. Pomagałam mu pakować rzeczy, choć każda złożona koszula bolała mnie jak cios w serce. Tata Michała milczał, tylko raz rzucił:

– Daj mu spokój, Wiesiu. Chłopak musi się nauczyć życia.

Gdy Michał zamknął za sobą drzwi samochodu i odjechał, poczułam pustkę tak wielką, że aż zabrakło mi tchu. Przez kolejne dni chodziłam po domu jak cień. Zastanawiałam się: czy zrobiłam wszystko dobrze? Czy powinnam była go zatrzymać?

Po tygodniu zadzwonił.

– Mamo, wszystko w porządku. Jest pięknie. Sarny podchodzą pod okno. W nocy trochę zimno, ale daję radę.

– A jedzenie? Gotujesz coś? – zapytałam odruchowo.

– Tak, nauczyłem się robić jajecznicę na kuchence gazowej! – zaśmiał się.

Poczułam ulgę i… zazdrość? Że radzi sobie beze mnie?

W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura, Basia, zauważyła moje rozkojarzenie.

– Wiesiu, musisz go puścić – powiedziała cicho. – Inaczej go stracisz na zawsze.

Wieczorami przeglądałam stare zdjęcia Michała: pierwszy dzień w przedszkolu, wycieczka nad morze, studniówka… Zawsze byłam obok. Czy teraz miałam pozwolić mu odejść?

Pewnej nocy zadzwonił telefon.

– Mamo… chyba mam gorączkę – usłyszałam słaby głos Michała.

Serce mi stanęło. Bez namysłu wsiadłam w samochód i pojechałam do domku pod Piasecznem. Zastałam go owiniętego kocem, z termometrem pod pachą.

– Widzisz? Mówiłam! – łzy napłynęły mi do oczu.

Michał spojrzał na mnie z wdzięcznością i… lekkim rozbawieniem.

– Mamo, dziękuję ci… Ale muszę to przeżyć sam.

Zostałam u niego całą noc. Rano gorączka minęła. Przy śniadaniu Michał powiedział:

– Wiem, że się boisz. Ale musisz mi zaufać.

Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Zrozumiałam jednak jedno: nie mogę zatrzymać dorosłego syna tylko dlatego, że boję się samotności.

Dziś mijają dwa miesiące od jego wyprowadzki. Michał coraz rzadziej dzwoni, ale za każdym razem brzmi pewniej i radośniej. Ja uczę się żyć na nowo – bez kontroli, bez codziennego doglądania jego spraw.

Czasem pytam siebie: czy matka kiedykolwiek przestaje się martwić o swoje dziecko? Czy potrafimy pozwolić im odejść naprawdę? Co wy o tym myślicie?