Między dwoma domami: Historia Kasi, Mateusza i małego Tymona

– Mateusz, czy możesz sprawdzić, czy Tymon ma w torbie szczoteczkę do zębów? – zapytałam, nie odrywając wzroku od ulicy za oknem. Mój mąż, z kluczykami w dłoni, już wychodził na klatkę schodową. – Sprawdzałem dwa razy, Kasia. Wszystko jest. Przestań się martwić – odpowiedział z lekkim rozdrażnieniem.

Tymon biegał po mieszkaniu, śmiejąc się głośno i co chwilę powtarzając: „Babcia! Dziadek! Będę u babci!” Jego dziecięca radość była zaraźliwa, ale ja czułam w środku narastający niepokój. Każdy weekend wyglądał tak samo: pakowanie rzeczy Tymona, szybka kawa w biegu, potem jazda przez pół Poznania do domu moich rodziców. Oni zawsze czekali już w oknie, wypatrując naszego auta.

Gdy tylko weszliśmy do środka, mama rzuciła się na Tymona, przytulając go mocno. – Ojejku, jaki ty już duży! – wykrzyknęła, po czym spojrzała na mnie z tym swoim charakterystycznym uśmiechem. – Kasiu, odpocznijcie sobie z Mateuszem. My się wszystkim zajmiemy. To dla nas sama przyjemność!

Zawsze mówiła to samo. Ale ja wiedziałam, że pod tymi słowami kryje się coś więcej. Mama była przekonana, że robi nam wielką przysługę. Czułam się winna za każdym razem, gdy zostawialiśmy Tymona. Jakbyśmy byli złymi rodzicami, którzy oddają dziecko na przechowanie.

W drodze powrotnej do domu Mateusz milczał. Ja patrzyłam przez okno na szare bloki i ludzi spieszących się gdzieś w sobotni poranek. W końcu nie wytrzymałam:
– Czy ty też masz czasem wrażenie, że mama uważa nas za nieodpowiedzialnych?
Mateusz westchnął ciężko.
– Kasia, ona po prostu kocha Tymona. Chce spędzać z nim czas. Nie doszukuj się problemów tam, gdzie ich nie ma.
Ale ja wiedziałam swoje. Mama zawsze podkreślała, jak bardzo jest zmęczona po weekendzie z wnukiem, jak trudno jej nadążyć za jego energią. A potem opowiadała wszystkim sąsiadkom, jaka to ona ofiarna babcia.

W niedzielę wieczorem jechaliśmy po Tymona. Mama już czekała w drzwiach.
– Ojejku, jaki on był dzisiaj niegrzeczny! – zaczęła od progu. – W ogóle mnie nie słuchał, rozrzucał zabawki po całym mieszkaniu…
Tymon patrzył na mnie z oczami pełnymi łez.
– Mamo, ja tylko chciałem pokazać babci moje nowe autko…
Przytuliłam go mocno.
– Wszystko w porządku, kochanie.
Mama spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Kasiu, powinnaś być bardziej stanowcza wobec niego. Dzieci muszą znać granice.
Poczułam znajome ukłucie w sercu. Zawsze to samo – krytyka moich metod wychowawczych.

Wieczorem w domu usiedliśmy z Mateuszem przy stole.
– Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam tych weekendów – powiedziałam cicho.
Mateusz spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Kasia, przecież to tylko dwa dni w tygodniu. Dzięki temu mamy czas dla siebie.
– Ale jakim kosztem? – zapytałam gorzko. – Za każdym razem czuję się jak wyrodna matka. Mama daje mi do zrozumienia, że robi nam łaskę.
Mateusz wzruszył ramionami.
– Może powinnaś jej powiedzieć, co czujesz?

Nie spałam tej nocy prawie wcale. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde słowo mamy, każde jej spojrzenie. Czy naprawdę jestem taką złą matką? Czy powinnam być bardziej stanowcza? A może po prostu jestem niewdzięczna?

W poniedziałek zadzwoniła mama.
– Kasiu, czy możecie przywieźć Tymona także w środę? Mamy z tatą wolne popołudnie i tak bardzo za nim tęsknimy…
Zacisnęłam dłonie na słuchawce.
– Mamo, może tym razem zostaniemy w domu? Chciałabym pobyć z Tymonem sama.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– No dobrze… Jak uważasz – odpowiedziała chłodno.

Przez cały dzień czułam się winna. Mateusz próbował mnie pocieszać:
– Musisz postawić granice. To twoje dziecko.
Ale ja wiedziałam, że to nie takie proste. Mama była zawsze silną osobowością. To ona decydowała o wszystkim w naszym domu rodzinnym. Ja byłam tą „grzeczną córką”, która nigdy nie sprawiała problemów.

W środę wieczorem mama zadzwoniła ponownie.
– Kasiu, czy coś się stało? Dlaczego nie chcecie przyjechać?
Westchnęłam ciężko.
– Mamo… Chciałabym trochę pobyć z Tymonem sama. Mam wrażenie, że ostatnio spędzamy ze sobą za mało czasu.
Mama milczała przez chwilę.
– Rozumiem… Ale pamiętaj, że robimy to wszystko dla waszego dobra. Żebyście mogli odpocząć.

Po tej rozmowie długo siedziałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Czułam się rozdarta między lojalnością wobec mamy a potrzebą bycia matką na własnych zasadach. Czy naprawdę muszę wybierać? Czy można być dobrą córką i dobrą matką jednocześnie?

W piątek odebrałam SMS-a od mamy: „Tymon może przyjechać w sobotę? Bardzo za nim tęsknimy.”
Spojrzałam na Mateusza.
– Co robimy?
Mateusz uśmiechnął się smutno.
– Może tym razem spędzimy weekend tylko we trójkę?

Zgodziłam się bez wahania. W sobotę rano poszliśmy razem do parku nad Wartą. Tymon biegał po trawie, śmiał się i tulił do nas obojga. Poczułam ulgę i radość – pierwszy raz od dawna byliśmy naprawdę razem.

Wieczorem zadzwoniła mama.
– Kasiu… Tęsknię za wami – powiedziała cicho.
– My też za tobą tęsknimy, mamo – odpowiedziałam szczerze. – Ale musimy nauczyć się być rodziną na nowych zasadach.

Odkładając słuchawkę poczułam coś dziwnego – może to była ulga, a może strach przed tym, co będzie dalej? Czy uda mi się znaleźć równowagę między oczekiwaniami mamy a własnymi potrzebami? Czy każda matka musi kiedyś nauczyć się mówić „nie” swojej mamie?