Między dwoma domami: Walka o dobro ojca i zrozumienie rodziny

– Naprawdę to zrobiłaś? – głos mojej siostry, Magdy, drżał od gniewu i niedowierzania. Stałyśmy w kuchni, a zapach niedopitej kawy mieszał się z ciężarem słów, które właśnie wypowiedziała. – Oddałaś tatę do domu starców, jakby był niepotrzebnym meblem?

Nie odpowiedziałam od razu. Wpatrywałam się w swoje dłonie, które jeszcze kilka godzin temu głaskały ojca po siwych włosach, próbując ukoić jego lęk. Widziałam w jego oczach zagubienie, którego nie potrafiłam już dłużej łagodzić. Choroba Alzheimera zabierała go kawałek po kawałku, a ja czułam się coraz bardziej bezradna.

– Nie miałam wyboru – wyszeptałam w końcu, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Próbowałam wszystkiego. On… on już mnie nie poznaje, Magda. W nocy wychodził z domu, zapominał o jedzeniu. Bałam się, że coś mu się stanie.

Magda spojrzała na mnie z pogardą. – Może gdybyś nie była taka zajęta swoją pracą, znalazłabyś dla niego czas. Ja bym go nie oddała.

Zacisnęłam pięści. To nie była prawda. Magda mieszkała w Gdańsku, miała własną rodzinę i widywała tatę raz na kilka miesięcy. Wszystko było na mojej głowie: praca w szkole, dwójka dzieci i tata, który coraz częściej zapominał, kim jestem.

Wróciłam do pustego mieszkania późnym wieczorem. Dzieci spały, a ja usiadłam przy stole i pozwoliłam sobie na płacz. Przypomniałam sobie dzień, kiedy tata pierwszy raz nie rozpoznał mojego syna, Antka. Patrzył na niego długo, marszcząc brwi, aż w końcu zapytał: „A ty chłopcze, do kogo przyszedłeś?”

To był moment, w którym zrozumiałam, że tracę ojca szybciej niż myślałam.

Następnego dnia pojechałam do domu opieki. Tata siedział przy oknie, patrząc na ogród pełen kwiatów. Usiadłam obok niego.

– Cześć, tato – powiedziałam cicho.

Odwrócił głowę i spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem. – Dzień dobry pani – odpowiedział grzecznie.

Serce mi pękło. Próbowałam rozmawiać z nim o dawnych czasach: o wakacjach nad jeziorem w Borach Tucholskich, o tym jak uczył mnie jeździć na rowerze. Czasem na chwilę wracał dawny tata – uśmiechał się lekko albo opowiadał jakiś żart z czasów młodości. Ale te chwile były coraz rzadsze.

W domu czekała na mnie kolejna burza. Mama zadzwoniła z pretensjami: – Jak mogłaś? Przecież obiecałaś mu opiekę! On tam umrze z tęsknoty!

– Mamo, on już nas nie poznaje… Potrzebuje profesjonalnej opieki. Ja nie dam rady sama – tłumaczyłam przez łzy.

– Zawsze byłaś słaba – usłyszałam tylko i połączenie zostało przerwane.

Czułam się jak zdrajczyni. Każdy dzień był walką z własnym sumieniem i oczekiwaniami rodziny. Nawet dzieci zaczęły zadawać pytania:

– Mamo, dlaczego dziadek już z nami nie mieszka?

– Bo jest chory i potrzebuje pomocy lekarzy – odpowiadałam najdelikatniej jak umiałam.

Ale czy sama w to wierzyłam? Każdego wieczoru siadałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Zastanawiałam się, czy mogłam zrobić coś inaczej. Czy powinnam była rzucić pracę? Czy mogłam bardziej walczyć o tatę?

Pewnego dnia Magda przyjechała do Warszawy. Weszła do mojego mieszkania bez pukania.

– Jadę do taty – oznajmiła chłodno. – Chcę zobaczyć na własne oczy, jak tam wygląda.

Pojechałyśmy razem. W domu opieki było czysto i spokojnie. Pielęgniarka uśmiechnęła się do nas ciepło.

– Państwa tata ma dziś dobry dzień – powiedziała cicho.

Tata siedział przy stole i układał puzzle. Magda usiadła naprzeciwko niego.

– Tato… to ja, Magda.

Spojrzał na nią długo, a potem uśmiechnął się lekko.

– Magda… moja mała dziewczynka… – wyszeptał.

Magda rozpłakała się jak dziecko. Po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach strach i bezradność.

W drodze powrotnej milczałyśmy długo.

– Przepraszam – powiedziała w końcu cicho. – Nie wiedziałam, że jest aż tak źle.

Pokiwałam głową. – Nikt nie wie, dopóki sam tego nie przeżyje.

Od tego dnia Magda zaczęła mnie wspierać. Ale reszta rodziny nadal milczała lub rzucała oskarżenia. Mama przestała odbierać telefony. Ciotka Basia rozpowiadała po rodzinie, że „Agnieszka oddała ojca do przytułku”.

Zaczęłam chodzić na terapię dla opiekunów osób starszych. Tam poznałam innych ludzi w podobnej sytuacji: Annę, która opiekowała się matką z demencją; Marka, który musiał pogodzić opiekę nad ojcem z pracą zawodową; Zofię, która straciła kontakt z rodzeństwem przez decyzję o domu opieki dla babci.

Każdy miał swoją historię i swoje poczucie winy. Siedzieliśmy razem w ciasnej salce i płakaliśmy nad własną bezsilnością.

Pewnego dnia zadzwoniła mama:

– Byłam dziś u taty – powiedziała cicho. – Wygląda dobrze… Może rzeczywiście tak jest lepiej?

Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Czy naprawdę musiałam przejść przez piekło oskarżeń, żeby ktoś mnie zrozumiał?

Tata żył jeszcze dwa lata w domu opieki. Odwiedzałyśmy go regularnie z Magdą i dziećmi. Czasem śmiał się z nami przy stole, czasem patrzył przez okno i szeptał imię mojej mamy.

Kiedy odszedł, poczułam pustkę jakiej nigdy wcześniej nie znałam. Ale wiedziałam też, że zrobiłam wszystko co mogłam.

Dziś często wracam myślami do tamtych dni. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy rodzina kiedykolwiek mi wybaczy? A może najważniejsze jest to, żebym sama sobie wybaczyła?

Czy ktoś z was też musiał podjąć tak trudną decyzję? Jak poradziliście sobie z poczuciem winy i niezrozumieniem bliskich?