Między młotem a kowadłem: Jak musiałam wybrać między córką a ojczymem
– Mamo, dlaczego on znowu na mnie krzyczy? – zapytała Zosia, stojąc w progu mojego pokoju z oczami pełnymi łez. Jej głos drżał, a ja poczułam, jak serce ściska mi się z bólu. To był kolejny wieczór, kiedy mój ojczym, pan Stefan, wyładowywał swoją frustrację na mojej córce. Od śmierci mamy stał się zgorzkniały i nieprzewidywalny.
Zosia miała dopiero jedenaście lat. Była wrażliwa, delikatna, zawsze starała się być grzeczna. Ale odkąd zamieszkałyśmy razem z ojczymem po śmierci mamy, nasz dom przestał być miejscem spokoju. Stefan coraz częściej podnosił głos, czasem rzucał przedmiotami, narzekał na wszystko – na hałas, na światło, na to, że Zosia zostawia buty w przedpokoju. Ja próbowałam łagodzić sytuację, tłumaczyć mu, że to tylko dziecko, ale on nie słuchał.
– Zosiu, kochanie… – przytuliłam ją mocno. – On jest chory i bardzo samotny. Wiem, że to trudne…
– Ale ja się go boję! – szepnęła. – Chcę wrócić do naszego starego mieszkania.
Zamknęłam oczy. Nasze stare mieszkanie już nie istniało – sprzedałam je po śmierci mamy, żeby spłacić długi i móc opiekować się Stefanem. Byłam jego jedyną rodziną. Mój ojciec odszedł dawno temu, a mama zawsze powtarzała: „Stefan cię wychował jak własną córkę”. Czułam wobec niego dług wdzięczności.
Ale teraz ten dług stawał się ciężarem nie do uniesienia.
Wieczorem usiadłam przy kuchennym stole z kubkiem zimnej herbaty. Stefan siedział naprzeciwko mnie i patrzył w okno.
– Musisz coś zrobić z tą dziewczyną – powiedział nagle. – Cały dzień hałasuje, nie daje mi spokoju.
– To dziecko – odpowiedziałam cicho. – Ona też tu mieszka.
– Ja tu byłem pierwszy! – warknął. – Nie będę znosił cudzych dzieci pod moim dachem.
Poczułam narastającą złość i bezradność. Przecież to ja sprzątałam jego mieszkanie, gotowałam mu obiady, pilnowałam leków. To ja rezygnowałam z pracy na pełen etat, żeby być przy nim po udarze. A teraz miałam wybierać: on czy moja córka?
Nocami nie spałam. Słyszałam cichy płacz Zosi przez ścianę i kaszel Stefana w drugim pokoju. Czułam się rozdarta na pół. Każda decyzja wydawała się złą decyzją.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie moja siostra cioteczna, Anka.
– Sylwia, ty tak nie możesz żyć – powiedziała stanowczo. – Zosia jest najważniejsza. Stefan ma opiekunkę z MOPS-u, możesz poprosić o więcej godzin.
– On tego nie chce – westchnęłam. – Powiedział, że żadna obca baba nie będzie mu się kręcić po domu.
– Ale ty nie możesz poświęcać dziecka dla niego! – Anka niemal krzyczała do słuchawki.
Wiedziałam, że ma rację. Ale jak miałam zostawić Stefana? Przecież był dla mnie jak ojciec.
Tego wieczoru Zosia przyszła do mnie z rysunkiem. Narysowała nas dwie na łące pełnej kwiatów.
– Mamo… czy kiedyś będziemy znowu szczęśliwe?
Łzy napłynęły mi do oczu. Przytuliłam ją mocno i obiecałam sobie, że muszę coś zmienić.
Następnego dnia poszłam do pracy wcześniej niż zwykle. W szkole podstawowej, gdzie byłam nauczycielką polskiego, koleżanka Basia zauważyła moje podkrążone oczy.
– Sylwia, wyglądasz jak cień samej siebie. Co się dzieje?
Opowiedziałam jej wszystko. Basia słuchała uważnie.
– Wiesz… moja mama była w podobnej sytuacji – powiedziała cicho. – Musiała oddać babcię do domu opieki. To było straszne… ale potem wszyscy odetchnęli z ulgą.
Myśl o domu opieki była dla mnie jak zdrada. Ale czy naprawdę miałam wybór?
Wieczorem usiadłam z Stefanem przy stole.
– Musimy porozmawiać – zaczęłam drżącym głosem.
– O czym? – burknął.
– O nas wszystkich. O tym, że Zosia się ciebie boi. Że ja już nie daję rady sama wszystkiego ogarniać.
Spojrzał na mnie z pogardą.
– A więc chcesz mnie wyrzucić na bruk? Tak cię wychowałem?
– Nie chcę cię wyrzucać! Chcę tylko… żebyśmy wszyscy mogli normalnie żyć.
Stefan wstał gwałtownie i wyszedł z kuchni trzaskając drzwiami. Siedziałam długo w ciszy, czując jak narasta we mnie poczucie winy i żal do całego świata.
Minęły dwa tygodnie pełne napięcia i milczenia. Stefan coraz częściej zamykał się w swoim pokoju, a Zosia unikała go jak ognia. Ja chodziłam jak cień, rozdarta między nimi.
W końcu przyszedł dzień przełomu. Zosia wróciła ze szkoły zapłakana – ktoś powiedział jej, że jej rodzina jest „dziwna”, bo mieszka z obcym dziadkiem, który na nią krzyczy.
Tego wieczoru podjęłam decyzję.
Zadzwoniłam do MOPS-u i poprosiłam o przydzielenie Stefanowi opiekunki na cały etat oraz rozpoczęcie procedury skierowania go do domu opieki społecznej.
Kiedy mu o tym powiedziałam, spojrzał na mnie jak na obcą osobę.
– Sprzedałaś mnie za święty spokój? – zapytał cicho.
Nie odpowiedziałam. Nie miałam już siły tłumaczyć mu swojego bólu i rozdarcia.
Przez kolejne tygodnie Stefan był dla mnie zimny i oschły. Zosia powoli zaczynała odzyskiwać radość życia – znów rysowała, śmiała się, zapraszała koleżanki do domu.
W dniu przeprowadzki Stefana do domu opieki płakałam całą noc. Czułam się najgorszą córką na świecie.
Minęły miesiące. Odwiedzałam Stefana regularnie – czasem rozmawialiśmy spokojnie, czasem milczeliśmy długo patrząc przez okno na ogród za domem opieki.
Zosia zaczęła lepiej radzić sobie w szkole i coraz częściej mówiła mi „kocham cię” bez strachu w oczach.
Ale ja nadal zadawałam sobie pytanie: czy mogłam postąpić inaczej? Czy można być dobrą matką i dobrą córką jednocześnie?
Czasami patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy naprawdę można wygrać taki wybór? Czy ktoś z was też musiał kiedyś wybierać między miłością a obowiązkiem?