Między wdzięcznością a zdradą: List córki z warszawskiego Mokotowa

„Dlaczego, mamo? Dlaczego mi to zrobiłaś?” – mój głos załamał się, gdy stałam pośrodku naszej ciasnej kuchni na Mokotowie, ściskając w dłoniach kubek z zimną już herbatą. Mama siedziała przy stole, patrząc przez okno na szare podwórko, jakby tam mogła znaleźć odpowiedź, której nie chciała mi udzielić.

„To nie jest takie proste, Marto,” wyszeptała, nie podnosząc wzroku. „Twoja ciocia Halina… ona była przy mnie, kiedy było najgorzej. Zawdzięczam jej więcej, niż możesz zrozumieć.”

Serce waliło mi jak młot. Od śmierci taty minęło już siedem lat. Pracuję w dwóch miejscach – rano w piekarni na Puławskiej, po południu sprzątam biura na Wilanowie. Wszystko po to, by opłacić rachunki i leki mamy. Nie oczekiwałam wdzięczności, ale to… to było jak policzek.

Ciocia Halina mieszka w Gdańsku. Ma własną rodzinę, dom z ogrodem i psa rasy golden retriever. Przyjeżdża raz do roku na Wszystkich Świętych – przynosi sernik i opowiada o tym, jak ciężko jest być babcią na pełen etat. Ale kiedy mama miała udar, kiedy ja przez trzy noce nie spałam pilnując jej oddechu i poziomu cukru – wtedy Halina nie zadzwoniła nawet zapytać, czy czegoś nam potrzeba.

„Mamo, jestem twoją córką. Czy nie powinnam mieć prawa do tego mieszkania? Przecież tu z tobą mieszkam!”

Wreszcie spojrzała na mnie – oczy miała czerwone od płaczu. „Wiem, Marto. Ale Halina uratowała mi życie wtedy, gdy uciekłam z Przemyśla w ’89. Ukryła mnie u siebie na strychu przez trzy miesiące, zanim znalazłam pracę w Warszawie. Gdyby nie ona… może nas by tu w ogóle nie było.”

Usiadłam naprzeciwko niej, czując się jak intruz we własnym domu. Wszystkie moje wyrzeczenia – odwołane spotkania z przyjaciółmi, zerwany związek z Pawłem, bo nie mógł znieść mojej ciągłej obecności przy mamie – nagle wydały się bez sensu.

Wieczorem zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Zosi.

– Nie wierzę, co mi zrobiła. Czuję się jak przystanek między nią a Haliną.

– Marto, twoja mama cię kocha. Ale czasem ludzie podejmują decyzje z przeszłości, których my nie rozumiemy. Rozmawiałaś z ciocią?

Nie miałam siły. Halina zawsze wiedziała lepiej – nawet jako dziecko słyszałam od niej: „Bądź wdzięczna za to, co masz.”

Przez kolejne dni atmosfera w mieszkaniu była lodowata. Mama milczała, ja unikałam kuchni i przeglądałam ogłoszenia o wynajmie kawalerek na Ursynowie. Nie miałam dokąd pójść – moja pensja nie wystarczała na samodzielność, a poczucie zdrady było zbyt silne, by zostać.

W środę po południu zadzwonił telefon. To była Halina.

– Marto, słyszałam o tym zamieszaniu ze spadkiem. Wiesz, że nie chcę niczego, co ci się należy. Po prostu… twoja mama i ja mamy wspólną historię. Może mogłybyśmy usiąść i porozmawiać jak rodzina?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W środku czułam gniew i żal, ale też jakąś nikłą nadzieję na rozwiązanie.

Spotkałyśmy się we trzy przy tym samym stole po raz pierwszy od lat. Mama milczała, Halina opowiadała o tamtych czasach – o ucieczce przed milicją, o nocach spędzonych w piwnicy podczas stanu wojennego.

– Marto – powiedziała cicho Halina – wiem, że to dla ciebie niesprawiedliwe. Ale twoja mama wtedy nie miała nikogo poza mną. Nie oczekiwałam niczego w zamian, ale ona czuje dług. Jeśli chcesz, możemy się dogadać – mieszkanie będzie twoje po jej śmierci. Chciałam tylko, żebyś wiedziała, jak trudno nam wtedy było.

Patrzyłam na nie obie – dwie kobiety po przejściach, które przetrwały razem więcej niż ja mogłam sobie wyobrazić. A ja? Byłam dzieckiem transformacji ustrojowej – nigdy nie rozumiałam ich cichych układów i przemilczanych długów.

Tej nocy nie zmrużyłam oka. Myślałam o ich historii i o swoim życiu – ciągle odkładanym na później przez cudze decyzje i stare zobowiązania.

Następnego ranka podeszłam do mamy.

– Wiem, że czujesz dług wobec Haliny. Ale to ja jestem teraz przy tobie każdego dnia. Proszę cię – przemyśl to jeszcze raz. Nie chcę kłótni ani z tobą, ani z ciocią… ale muszę wiedzieć, gdzie jest moje miejsce w tej rodzinie.

Mama objęła mnie pierwszy raz od miesięcy i rozpłakała się na moim ramieniu.

Dziś nadal mieszkamy razem – ale nic już nie jest takie samo. Zaufanie zostało nadszarpnięte, a przyszłość wydaje się niepewna. Piszę te słowa do was wszystkich, bo sama nie wiem już co dalej: jak pogodzić przeszłość naszych rodziców z naszym teraźniejszym życiem? Czy można znaleźć równowagę między wdzięcznością a własnymi prawami?

Czy ktoś z was przeżył coś podobnego? Jak poradziliście sobie z rodzinnymi węzłami? Czy miłość do rodziców wystarczy, by wybaczyć poczucie zdrady?