Między wiarą a rozpaczą: Jak pożyczka prawie rozbiła moją rodzinę i co mnie uratowało
– Nie wierzę, że to mówisz, Anka! – głos mojej siostry, Magdy, drżał z gniewu. Stałyśmy naprzeciwko siebie w kuchni naszej mamy, a na stole leżała umowa pożyczki, którą podpisałam z jej mężem dwa lata temu. – Przecież obiecałaś, że oddasz do końca zeszłego roku! – krzyczała dalej, a ja czułam, jak łzy napływają mi do oczu.
Nie tak wyobrażałam sobie powrót do rodzinnego domu na Wielkanoc. Miało być ciepło, rodzinnie, pachnieć żurkiem i świeżo pieczonym mazurkiem. Zamiast tego czułam się jak oskarżona na ławie sądowej. Mama patrzyła na mnie z wyrzutem, tata milczał, a Magda nie przestawała podnosić głosu.
Wszystko zaczęło się dwa lata wcześniej. Mój mąż, Tomek, stracił pracę. Nasza sytuacja finansowa była dramatyczna – kredyt hipoteczny, dwójka dzieci w podstawówce, rachunki do zapłacenia. W akcie desperacji poprosiłam Magdę i jej męża o pożyczkę. 30 tysięcy złotych. Obiecaliśmy oddać w rok. Wtedy wydawało mi się to możliwe – Tomek miał już obiecane nowe stanowisko, ja dorabiałam korepetycjami. Ale życie napisało inny scenariusz.
Tomek nie dostał pracy. Ja zachorowałam na zapalenie płuc i przez dwa miesiące nie mogłam pracować. Dzieci zaczęły mieć problemy w szkole. Każdy miesiąc przynosił nowe wydatki i coraz większy lęk o przyszłość.
Przez cały ten czas modliłam się codziennie. Prosiłam Boga o siłę, o cud, o rozwiązanie tej sytuacji. Ale kiedy przyszła Wielkanoc i stanęłam twarzą w twarz z Magdą, poczułam się opuszczona nawet przez Niego.
– Przepraszam – wyszeptałam, spuszczając wzrok. – Wiem, że zawiodłam. Ale naprawdę nie mam z czego oddać…
– To nie jest mój problem! – przerwała mi Magda. – My też mamy swoje wydatki! Myślisz, że nam pieniądze spadają z nieba?
Mama próbowała załagodzić sytuację:
– Dziewczyny, proszę was… To święta…
Ale Magda była nieugięta.
Tego wieczoru zamknęłam się w swoim dawnym pokoju. Siedziałam na łóżku i patrzyłam na stare zdjęcia z dzieciństwa – ja i Magda śmiejemy się na sankach, trzymamy się za ręce na wakacjach nad Bałtykiem. Jak to możliwe, że teraz jesteśmy dla siebie jak obcy ludzie?
W nocy nie mogłam spać. W głowie kłębiły mi się myśli: „Może powinnam sprzedać samochód? Może poprosić o kolejną pożyczkę? A może po prostu uciec od tego wszystkiego?” Czułam się bezradna i samotna jak nigdy wcześniej.
Następnego dnia poszłam do kościoła. Usiadłam w ostatniej ławce i zaczęłam płakać. Modliłam się: „Boże, jeśli jesteś, pomóż mi znaleźć wyjście. Daj mi siłę wybaczyć Magdzie jej słowa i sobie moją bezradność.” Wtedy poczułam dziwny spokój – jakby ktoś położył mi dłoń na ramieniu.
Po powrocie do domu postanowiłam porozmawiać z Magdą jeszcze raz. Zastałam ją w ogrodzie.
– Magda… wiem, że jesteś zła. Masz prawo być zła. Ale ja naprawdę nie chciałam cię oszukać. Po prostu… życie mnie przerosło.
Spojrzała na mnie długo bez słowa.
– Wiesz co? – powiedziała w końcu cicho. – Ja też mam już dość tej sytuacji. Mama płacze po nocach, tata udaje, że nic się nie dzieje… Może powinniśmy razem poszukać rozwiązania?
Usiadłyśmy na ławce pod jabłonią i pierwszy raz od dawna rozmawiałyśmy szczerze – o naszych lękach, problemach finansowych, o tym, jak bardzo obie boimy się przyszłości.
W kolejnych tygodniach zaczęłyśmy działać razem. Magda pomogła mi znaleźć dodatkową pracę w swojej firmie – sprzątałam biura wieczorami po godzinach korepetycji. Tomek w końcu dostał pracę jako kierowca busa. Powoli zaczęliśmy spłacać dług.
Relacje w rodzinie nie wróciły od razu do normy. Były łzy, pretensje i chwile zwątpienia. Ale nauczyłam się czegoś ważnego: czasem trzeba upaść bardzo nisko, żeby zobaczyć wyciągniętą dłoń – nawet jeśli należy do kogoś, kto chwilę wcześniej nas zranił.
Dziś wiem jedno: wiara nie polega na tym, że Bóg rozwiązuje za nas problemy. On daje nam siłę i ludzi wokół nas – nawet jeśli czasem wydaje się, że wszyscy są przeciwko nam.
Czy wy też mieliście kiedyś poczucie bezsilności wobec rodziny? Jak poradziliście sobie z konfliktem o pieniądze? Może ktoś z was znalazł spokój tam, gdzie się go najmniej spodziewał?