Miłość czy złudzenie? Walka o przyszłość naszej córki
— Mamo, ja go kocham! — krzyknęła Zosia, a jej głos odbił się echem od ścian naszej kuchni. Stała naprzeciwko mnie, z zaciśniętymi pięściami i oczami pełnymi łez. W tej chwili poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi i rzucił na zimną podłogę. Przez okno wpadało blade światło zimowego popołudnia, a za szybą wiatr targał gałęziami starych brzóz. W naszym domu na północy Polski, gdzie śnieg leży do kwietnia, a sąsiedzi znają się od pokoleń, takie rozmowy nie zdarzają się często.
— Zosiu, posłuchaj mnie — zaczęłam spokojnie, choć w środku wrzałam z bezsilności. — Ja nie chcę cię skrzywdzić. Po prostu martwię się o ciebie. Michał… on nie jest dla ciebie odpowiedni.
Zosia odwróciła wzrok. Wiedziałam, że zaraz zacznie płakać. Miała dopiero dwadzieścia dwa lata, a już chciała wiązać się na całe życie z chłopakiem, który od miesięcy nie potrafił znaleźć pracy. Michał był miły, uprzejmy, ale… leniwy. Każdy w miasteczku to widział. Siedział godzinami w kawiarni u pana Staszka, grał w karty z kolegami, czasem pomagał ojcu w warsztacie, ale tylko wtedy, gdy naprawdę musiał.
Mój mąż, Andrzej, był jeszcze bardziej stanowczy niż ja. Kiedy Zosia oznajmiła nam o zaręczynach przy niedzielnym obiedzie, odłożył widelec i spojrzał na nią takim wzrokiem, jakiego nie widziałam u niego nigdy wcześniej.
— Zosiu, czy ty naprawdę chcesz całe życie utrzymywać chłopa, który nie potrafi nawet zadbać o siebie? — zapytał cicho.
Zosia wybiegła wtedy z jadalni i trzasnęła drzwiami. Od tamtej pory w domu zapanowała cisza. Każdy dzień był jak chodzenie po cienkim lodzie. Próbowałam rozmawiać z córką, tłumaczyć jej, że życie to nie bajka, że miłość to nie wszystko. Ale ona była uparta jak osioł.
Pamiętam dzień, kiedy spotkałam matkę Michała na targu. Pani Halina podeszła do mnie z uśmiechem.
— Pani Aniu, słyszałam o zaręczynach naszych dzieci! To takie piękne! — powiedziała z entuzjazmem.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Uśmiechnęłam się tylko blado i uciekłam między stoiska z warzywami. W głowie miałam tysiące myśli: czy to ja jestem zbyt wymagająca? Może Michał się zmieni? Może Zosia go zmotywuje?
Wieczorami rozmawiałam z Andrzejem. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, popijając herbatę i patrząc na siebie bezradnie.
— Pamiętasz, jak sama miałaś dwadzieścia lat? — zapytał pewnego razu Andrzej. — Twoja matka też nie była zachwycona mną.
Uśmiechnęłam się smutno. To prawda. Ale Andrzej od początku miał w sobie ambicję i chęć do pracy. Michał… Michał był inny.
Zosia coraz częściej wychodziła z domu. Wracała późno, czasem nawet po północy. Zaczęłam się martwić jeszcze bardziej. Pewnego wieczoru usłyszałam jej rozmowę przez telefon:
— Michał, proszę cię… musisz porozmawiać z moimi rodzicami. Oni cię nie znają… Nie widzą tego, co ja widzę.
Serce mi pękało. Chciałam wierzyć córce, ale rozsądek podpowiadał coś innego.
W końcu nadszedł dzień konfrontacji. Michał przyszedł do nas wieczorem. Był spięty, ubrany w czystą koszulę i nowe spodnie. Usiadł naprzeciwko mnie i Andrzeja.
— Państwo Kowalscy… wiem, że nie jestem idealny — zaczął cicho. — Ale kocham Zosię i chcę dla niej jak najlepiej.
Andrzej spojrzał na niego surowo.
— Michał, powiedz mi szczerze: jak zamierzasz utrzymać rodzinę? Masz jakieś plany?
Michał spuścił głowę.
— Szukam pracy… Ale tu ciężko coś znaleźć…
— A próbowałeś gdzieś dalej? — zapytałam ostrożnie.
— Nie chcę wyjeżdżać… Tu jest mój dom — odpowiedział cicho.
Czułam narastającą frustrację. Przecież wszyscy młodzi wyjeżdżali do Gdańska albo do Warszawy za pracą! Tylko on jeden uważał, że wszystko mu się należy.
Po tej rozmowie Zosia zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Przestała rozmawiać z nami o przyszłości. Widziałam jednak jej smutek i rozczarowanie w oczach.
Kilka tygodni później doszło do kolejnej kłótni. Tym razem to ja nie wytrzymałam.
— Zosiu! Czy ty naprawdę chcesz być nieszczęśliwa przez całe życie? Czy nie widzisz, że Michał cię ogranicza?
Zosia wybuchła płaczem.
— Mamo! Ty nigdy go nie zaakceptujesz! Nawet gdyby został prezydentem miasta!
Wyszła z domu i nie wróciła przez dwa dni. Szukałam jej wszędzie: u przyjaciółek, u cioci Basi, nawet u pani Haliny. W końcu znalazłam ją siedzącą na ławce nad jeziorem.
— Córciu… — zaczęłam cicho.
— Mamo… ja już nie wiem, co robić — wyszeptała Zosia przez łzy. — Kocham go… ale boję się przyszłości.
Objęłam ją mocno. Po raz pierwszy od wielu tygodni poczułam, że może jeszcze nie wszystko stracone.
Dziś minęły trzy miesiące od tamtej rozmowy nad jeziorem. Zosia nadal spotyka się z Michałem, ale coraz częściej mówi o studiach w Gdańsku i o tym, że chciałaby spróbować czegoś nowego. Michał zaczął pracować dorywczo u pana Staszka w kawiarni — to niewiele, ale może to początek zmian?
Czasem zastanawiam się: czy powinniśmy byli bardziej zaufać naszej córce? Czy miłość naprawdę może zmienić człowieka? A może to tylko złudzenie? Może każdy musi sam przeżyć swoje rozczarowania i nauczyć się na własnych błędach? Co wy byście zrobili na naszym miejscu?