Miłość, która boli – historia Magdy z warszawskiego blokowiska

– Czy ty w ogóle widzisz, jak na ciebie patrzy? Z miłością i zachwytem – usłyszałam za plecami głos mojej matki, kiedy w kuchni kroiłam cebulę na bigos. W tej jednej chwili wszystko wróciło: ból, wstyd, gniew i to okropne uczucie, że nigdy nie będę wystarczająco dobra. Odwróciłam się gwałtownie, z nożem w ręku, i spojrzałam na nią – na tę kobietę, która przez całe moje życie była dla mnie sędzią i katem jednocześnie.

– Mamo, przestań. To nie jest takie proste – odpowiedziałam cicho, starając się ukryć łzy. Ale ona już wiedziała. Zawsze wiedziała więcej niż powinna.

Mam na imię Magda. Mam trzydzieści osiem lat i mieszkam z córką na warszawskim Bródnie. Moje życie nigdy nie było łatwe. Wyszłam za mąż za Pawła, chłopaka z sąsiedniego bloku. Był przystojny, miał poczucie humoru i obiecywał mi niebo. Szybko zaszłam w ciążę – za szybko, jak twierdziła mama. „Nie znasz go jeszcze dobrze!” – powtarzała. Ale ja byłam zakochana po uszy.

Pierwsze lata były nawet szczęśliwe. Urodziła się Ola – moja duma i jedyna prawdziwa radość. Paweł pracował jako kierowca autobusu miejskiego, ja dorabiałam w sklepie spożywczym. Nie było luksusów, ale byliśmy razem. A potem wszystko zaczęło się sypać.

Zaczęło się od późnych powrotów Pawła do domu. Tłumaczył się korkami, nadgodzinami, awarią autobusu. Ale ja czułam, że coś jest nie tak. Pewnego dnia znalazłam w jego kurtce paragon z restauracji na Nowym Świecie – drogiej restauracji, do której nigdy mnie nie zabrał. Zapytałam go o to wieczorem.

– Paweł, co to za paragon? – pokazałam mu świstek papieru.

– A co cię to obchodzi? Przecież pracuję! Musiałem coś zjeść – odburknął i wyszedł do łazienki.

Nie spałam całą noc. Następnego dnia zadzwoniła do mnie jakaś kobieta. Przedstawiła się jako Aneta.

– Pani mąż od kilku miesięcy spotyka się z moją siostrą. Myślałam, że powinna pani wiedzieć – powiedziała zimno i odłożyła słuchawkę.

Świat mi się zawalił. Przez kilka dni chodziłam jak zombie. Ola miała wtedy dziewięć lat i patrzyła na mnie wielkimi oczami pełnymi strachu.

– Mamo, co się dzieje? – pytała cicho.

Nie miałam siły jej odpowiedzieć.

W końcu zebrałam się na odwagę i skonfrontowałam Pawła.

– Zdradzasz mnie? – zapytałam bez ogródek.

– Ty zawsze wszystko wyolbrzymiasz! To tylko koleżanka z pracy! – krzyczał, a potem trzasnął drzwiami i wyszedł.

Kilka dni później spakował walizkę i już nie wrócił. Zostałyśmy same. Mama przyjechała z Grodziska Mazowieckiego i zaczęła rządzić w moim mieszkaniu.

– Mówiłam ci! Taki chłop to nie chłop! Trzeba było słuchać matki! – powtarzała przy każdej okazji.

Przez pierwsze miesiące byłam wrakiem człowieka. Praca w sklepie stała się udręką – klienci patrzyli na mnie z litością albo szeptali za plecami. Ola zamknęła się w sobie, przestała rozmawiać ze mną o szkole, o koleżankach, o wszystkim.

Pewnego wieczoru usiadłam na łóżku Oli i pogłaskałam ją po włosach.

– Córeczko, przepraszam cię za wszystko…

Ona tylko wzruszyła ramionami i odwróciła się do ściany.

Z czasem nauczyłyśmy się żyć we dwie. Mama wróciła do siebie, ale dzwoniła codziennie z nowymi radami: „Znajdź sobie kogoś porządnego!”, „Nie możesz być sama!”, „Ola potrzebuje ojca!”. Miałam dość jej presji, ale nie potrafiłam jej tego powiedzieć wprost.

Minęły trzy lata. Ola dorosła szybciej niż powinna. Pomagała mi w domu, sama odrabiała lekcje, gotowała obiady, kiedy ja musiałam zostać dłużej w pracy. Czułam się winna, że odebrałam jej dzieciństwo.

Wtedy pojawił się Michał – nowy dostawca w sklepie. Był inny niż Paweł: spokojny, czuły, zawsze miał dla mnie dobre słowo. Zaczęliśmy rozmawiać coraz częściej. Zaprosił mnie na kawę do małej kawiarenki przy Ratuszowej.

– Magda… zasługujesz na szczęście – powiedział pewnego dnia, patrząc mi prosto w oczy.

Bałam się zaufać kolejny raz. Ale serce biło szybciej za każdym razem, gdy go widziałam.

Ola zauważyła zmianę we mnie.

– Mamo… jesteś zakochana? – zapytała pewnego wieczoru z uśmiechem.

Zarumieniłam się jak nastolatka.

– Może trochę…

– Fajnie byłoby mieć kogoś jeszcze w domu – powiedziała cicho i przytuliła się do mnie pierwszy raz od miesięcy.

Wydawało mi się, że wszystko zaczyna się układać. Michał zaproponował wspólny wyjazd nad morze na weekend majowy. Ola była zachwycona – pierwszy raz od dawna widziałam ją taką szczęśliwą.

Ale wtedy zadzwoniła mama.

– Co ty wyprawiasz?! Znowu facet?! Nie nauczyłaś się na błędach?!

– Mamo, proszę cię…

– Nie pozwolę ci zniszczyć życia Oli! Najpierw Paweł, teraz ten cały Michał! Co ludzie powiedzą?!

Rozłączyłam się bez słowa. Całą noc płakałam w poduszkę.

Następnego dnia mama zjawiła się niezapowiedziana pod moimi drzwiami.

– Nie wpuszczę cię do środka, jeśli przyszłaś tylko po to, żeby mnie krytykować – powiedziałam stanowczo pierwszy raz w życiu.

Spojrzała na mnie zdziwiona i… chyba nawet trochę dumna.

– Dobrze… Może masz rację – mruknęła i poszła do kuchni robić herbatę.

Od tamtej pory nasze relacje zaczęły się powoli poprawiać. Mama przestała mnie kontrolować na każdym kroku. Ola zaczęła rozmawiać ze mną o wszystkim: o szkole, o chłopakach, o marzeniach.

Michał został z nami na dobre. Nie był ideałem – miał swoje wady i trudną przeszłość – ale kochał mnie i Olę całym sercem. Po raz pierwszy poczułam się naprawdę szczęśliwa.

Czasem jednak budzę się w środku nocy z lękiem: czy zasługuję na to wszystko? Czy nie powinnam była walczyć bardziej o pierwsze małżeństwo? Czy Ola kiedyś mi wybaczy?

Patrzę na nią teraz – jest piękną młodą kobietą, mądrą i silną. I wiem jedno: zrobiłam wszystko najlepiej jak umiałam.

A wy? Czy potrafilibyście wybaczyć zdradę? Czy warto jeszcze raz zaufać komuś po takim bólu? Czekam na wasze historie…