Miłość, która boli: Opowieść o opiece nad matką
– Mamo, proszę, nie wstawaj sama! – krzyknęłam, słysząc szuranie kapci po korytarzu. Była trzecia nad ranem, a ja znów zerwałam się z łóżka na dźwięk jej kroków. Wpadłam do kuchni i zobaczyłam ją przy lodówce, z trzęsącymi się rękami próbującą nalać sobie wody.
– Daj mi spokój, Aniu – odburknęła. – Nie jestem dzieckiem.
Zacisnęłam zęby. To był dopiero trzeci tydzień, odkąd mama zamieszkała ze mną i moją rodziną w naszym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Trzy tygodnie, a ja czułam się, jakby minęły miesiące.
Kiedy podjęłam decyzję o zabraniu mamy do siebie, byłam przekonana, że to najlepsze rozwiązanie. Po śmierci taty mieszkała sama w starym bloku na Pradze i coraz częściej dzwoniła do mnie z prośbą o pomoc. Najpierw były to zakupy, potem wizyty u lekarza, aż w końcu zaczęła zapominać o lekach i gubić się w drodze do sklepu. Bałam się o nią. Mój mąż Michał poparł mnie, choć widziałam w jego oczach cień niepokoju.
Pierwsze dni były pełne dobrej woli. Próbowałam zorganizować mamie wygodne miejsce w naszym salonie, kupiłam jej nową pościel i ulubione herbatniki. Ale już po tygodniu zaczęły się spięcia. Mama nie mogła przyzwyczaić się do naszego rytmu dnia. Wstawała o świcie i budziła wszystkich hałasując garnkami. Narzekała na jedzenie („Za mało soli!”), na Michała („Czemu on tak późno wraca?”), na dzieci („Za głośno się bawią!”). Czułam się rozdarta między nią a własną rodziną.
Najgorzej było wieczorami. Siadałam na łóżku i płakałam po cichu, żeby nikt nie słyszał. Michał próbował mnie pocieszać:
– Aniu, robisz co możesz. Ale musisz też myśleć o sobie.
Ale jak miałam myśleć o sobie? Przecież to moja matka! Przez całe życie była dla mnie opoką. Teraz była krucha, zagubiona i coraz bardziej rozdrażniona. Czasem miałam wrażenie, że zamieniłyśmy się rolami – to ja byłam dorosła, a ona dzieckiem.
Dzieci też zaczęły odczuwać napięcie. Siedmioletnia Zosia przestała zapraszać koleżanki do domu, bo „babcia krzyczy”. Dziesięcioletni Kuba zamykał się w swoim pokoju i coraz częściej odpowiadał mi krótkim „nie wiem” albo „nie chce mi się”.
Pewnego wieczoru doszło do awantury. Mama znów narzekała na obiad:
– Kiedyś gotowałaś lepiej! Teraz wszystko robisz na szybko!
Nie wytrzymałam:
– Mamo, robię co mogę! Mam pracę, dzieci, dom! Nie jestem w stanie być wszędzie naraz!
Mama spojrzała na mnie z wyrzutem i wyszeptała:
– Wolałabym już być sama niż czuć się tutaj jak ciężar.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, myśląc: Może rzeczywiście robię jej krzywdę? Może powinnam znaleźć dla niej dom opieki? Ale przecież obiecałam tacie, że się nią zaopiekuję…
Następnego dnia zadzwoniła moja siostra Marta z Gdańska.
– Anka, nie możesz wszystkiego brać na siebie – powiedziała stanowczo. – Może powinniśmy poszukać pomocy? Są pielęgniarki środowiskowe, opiekunki…
Ale ja nie chciałam nikogo obcego w domu. Bałam się oceny sąsiadów („Oddała matkę pod opiekę obcych!”), bałam się reakcji mamy („Nie chcę nikogo obcego!”), bałam się własnego sumienia.
Zaczęłam szukać wsparcia w internecie. Czytałam historie innych kobiet takich jak ja – rozdartych między obowiązkiem a własnym życiem. Jedna napisała: „Nie jesteś złą córką, jeśli prosisz o pomoc”. Ale ja ciągle czułam się winna.
W pracy szefowa zaczęła patrzeć na mnie krzywo – coraz częściej brałam wolne albo wychodziłam wcześniej. Koledzy szeptali za plecami: „Znowu jej nie ma”. Czułam się osaczona ze wszystkich stron.
Pewnego dnia mama przewróciła się w łazience. Usłyszałam huk i wbiegłam do środka – leżała na podłodze, płakała z bólu i strachu. Zawiozłam ją na SOR; na szczęście skończyło się tylko na stłuczeniu biodra. Ale wtedy dotarło do mnie, że sama nie dam rady.
Wieczorem usiadłyśmy razem przy stole. Mama patrzyła gdzieś w bok.
– Przepraszam cię, Aniu – powiedziała cicho. – Wiem, że ci ciężko…
Objęłam ją i obie płakałyśmy długo.
Teraz rozważam zatrudnienie opiekunki kilka razy w tygodniu. Michał mówi, że to dobry pomysł. Marta obiecała przyjeżdżać częściej. Ale wciąż mam w głowie pytania: Czy jestem dobrą córką? Czy można kochać kogoś tak bardzo i jednocześnie mieć go czasem dosyć? Czy da się pogodzić troskę o bliskich z własnym szczęściem?
Czasem patrzę na mamę śpiącą spokojnie i myślę: ile jeszcze wytrzymam? Ile jeszcze ona wytrzyma? Czy naprawdę można być wszystkim dla wszystkich?
Może ktoś z was zna odpowiedź…