Mój dom, ich żądania: Gdy rodzina przekracza granice
– Marta, proszę cię… Oni nie mają gdzie mieszkać! – głos mamy drżał w słuchawce, a ja czułam, jak ściska mnie w gardle. Stałam przy oknie mojego dwupokojowego mieszkania na warszawskiej Pradze i patrzyłam na szare niebo. W głowie kłębiły mi się myśli: jakim prawem mam oddać coś, na co pracowałam przez lata?
– Mamo, to jest moje mieszkanie. Moje! – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo. – Przecież Paweł i Magda mogą wynająć coś na początek. Ja też nie dostałam wszystkiego na tacy.
– Ale oni mają dziecko! – usłyszałam rozpaczliwy szept. – Ty jesteś sama, a oni…
Zacisnęłam pięści. Znowu to samo. Zawsze byłam tą „samą”, tą „odpowiedzialną”, która „sobie poradzi”. Paweł był oczkiem w głowie mamy – młodszy, zawsze potrzebujący pomocy. A ja? Ja miałam być tą silną.
Pamiętam dzień, kiedy kupiłam to mieszkanie. Było ciasne, zaniedbane, śmierdziało stęchlizną i starą farbą. Ale dla mnie było spełnieniem marzeń. Przez dwa lata odkładałam każdy grosz z pracy w księgarni i korepetycji z polskiego. Malowałam ściany sama, zdzierałam tapety do późnej nocy. Każda rysa na podłodze była moją historią.
Paweł nigdy nie musiał się tak starać. Najpierw studia za granicą – opłacone przez rodziców, potem szybki ślub z Magdą, która od początku patrzyła na mnie z góry. „Marta, ty jeszcze nie masz faceta? Nie boisz się zostać starą panną?” – pytała z uśmiechem pełnym politowania.
A teraz mieli problem – kredyt we frankach, który ich przerósł, eksmisja i nagle wszyscy patrzą na mnie jak na ostatnią deskę ratunku.
Wieczorem przyszła Magda. Bez zapowiedzi. Usiadła na mojej kanapie i zaczęła mówić:
– Marta, przecież ty tu sama siedzisz… Po co ci dwa pokoje? My z Pawłem i Olą naprawdę nie mamy gdzie się podziać. Mama mówiła, że rozumiesz sytuację.
Patrzyłam na nią i czułam narastającą złość.
– Magda, to jest mój dom. Nie zamierzam się wyprowadzać tylko dlatego, że wy sobie nie radzicie.
– Ale przecież jesteśmy rodziną! – podniosła głos. – Rodzina powinna sobie pomagać!
– Pomagać? – powtórzyłam gorzko. – A kto mi pomagał przez te wszystkie lata?
Wstała gwałtownie.
– Wiesz co? Jesteś egoistką! Myślałam, że masz serce!
Trzasnęła drzwiami tak mocno, że aż drgnęły szyby.
Następnego dnia zadzwonił Paweł.
– Marta… Proszę cię. Magda płacze cały dzień. Mama jest załamana. Czy naprawdę nie możesz nam pomóc?
– Pomóc? – powtórzyłam z goryczą. – Pomoc to nie znaczy oddać wszystko, co mam.
– Ty zawsze wszystko komplikujesz…
Rozłączył się bez pożegnania.
Przez kolejne dni telefon dzwonił bez przerwy. Mama płakała do słuchawki, tata milczał wymownie. Nawet ciotka Basia napisała mi SMS-a: „Marta, rodzina jest najważniejsza”.
W pracy byłam cieniem samej siebie. Klienci pytali o nowości książkowe, a ja myślami byłam gdzie indziej. Koleżanka z księgarni, Kasia, zauważyła moją zmianę.
– Co się dzieje? Wyglądasz jakbyś miała zaraz wybuchnąć płaczem.
Opowiedziałam jej wszystko przy kawie na zapleczu.
– Wiesz co? – powiedziała stanowczo. – To twoje życie. Twoje mieszkanie. Nie możesz dać się szantażować emocjonalnie.
Ale czy mogłam? Wychowana w przekonaniu, że rodzina to świętość, czułam się winna nawet za własne myśli.
Wieczorem przyszła mama. Miała zaczerwienione oczy i trzęsły jej się ręce.
– Martusia… Oni naprawdę nie mają gdzie pójść…
– Mamo! – przerwałam jej po raz pierwszy w życiu stanowczo. – A ja? Ja też jestem twoją córką! Dlaczego zawsze mam być tą silną?
Mama spuściła wzrok.
– Bo zawsze byłaś…
– Ale już nie chcę! – krzyknęłam przez łzy.
Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. Potem mama wstała i wyszła bez słowa.
Następnego dnia Paweł przyszedł z Olą na rękach. Mała miała rozczochrane włosy i patrzyła na mnie wielkimi oczami.
– Ciociu Marta… mogę zostać u ciebie? – zapytała cicho.
Serce mi pękło. Uklękłam przy niej i przytuliłam ją mocno.
– Olu… To nie twoja wina.
Paweł patrzył na mnie błagalnie.
– Marta… Proszę…
Wtedy poczułam coś dziwnego – gniew wymieszany ze współczuciem i ogromnym zmęczeniem.
– Paweł… Pomogę wam znaleźć mieszkanie do wynajęcia. Dam wam nawet trochę pieniędzy na początek. Ale swojego domu nie oddam.
Spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Nigdy ci tego nie zapomnę…
Ola zaczęła płakać. Paweł wyszedł trzaskając drzwiami.
Przez kolejne tygodnie rodzina traktowała mnie jak wyrzutka. Na święta nikt mnie nie zaprosił. Mama przestała dzwonić. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej.
Ale pewnego dnia obudziłam się rano i poczułam ulgę. Po raz pierwszy od lat zrobiłam coś dla siebie. Postawiłam granicę.
Czy jestem egoistką? Może tak. Ale czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla innych bez końca?
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze razy pozwolimy rodzinie przekraczać nasze granice w imię źle rozumianej miłości?