Mój mąż miał romans… z własnym życiem. Odkryłam prawdę, która zmieniła wszystko.
– Gdzie byłeś wczoraj wieczorem? – zapytałam, starając się ukryć drżenie w głosie.
Marek nawet nie podniósł wzroku znad talerza. – Pracowałem dłużej, mówiłem ci przecież.
Kłamał. Wiedziałam to. Od miesięcy czułam, jakby między nami wyrósł mur. Każdego dnia był coraz wyższy i grubszy. Kiedyś rozmawialiśmy godzinami, śmialiśmy się z głupot, planowaliśmy przyszłość. Teraz? Cisza. Krótkie zdania, spojrzenia rzucane ukradkiem, jakbyśmy byli współlokatorami, a nie małżeństwem z piętnastoletnim stażem.
Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, słysząc jego spokojny oddech. Zastanawiałam się, czy śni o niej – tej drugiej, która zabrała mi męża. Bo przecież to musiała być kobieta. Innego wytłumaczenia nie widziałam.
Rano Marek wyszedł do pracy wcześniej niż zwykle. Zostawił po sobie tylko zapach wody po goleniu i niedopitą kawę. Usiadłam przy stole i patrzyłam na jego kubek, jakby miał mi zdradzić jakąś tajemnicę.
Nie wytrzymałam. Wzięłam urlop na żądanie i postanowiłam go śledzić. Czułam się jak bohaterka taniego kryminału, ale nie miałam już nic do stracenia.
Marek wyszedł z biura o 16:30 – punktualnie, jak zawsze. Zamiast jednak wrócić do domu, skręcił w stronę parku. Szłam za nim na bezpieczną odległość, serce waliło mi jak oszalałe. Widziałam, jak siada na ławce i wyciąga notes. Pisał coś zawzięcie przez kilkanaście minut. Potem podszedł do grupki ludzi stojących przy fontannie.
Zamarłam. Była tam kobieta – młoda, uśmiechnięta, z burzą rudych włosów. Marek rozmawiał z nią przez chwilę, gestykulując żywo. Potem dołączyło jeszcze dwóch mężczyzn i starsza pani z psem.
Ukryta za drzewem obserwowałam ich spotkanie. Nie wyglądało na randkę. Raczej na… zebranie? Warsztaty? Po godzinie wszyscy rozeszli się w różne strony.
Wróciłam do domu z jeszcze większym mętlikiem w głowie. Wieczorem Marek był jak zwykle chłodny i zdystansowany.
– Co robisz po pracy? – zapytałam niby od niechcenia.
– Spotykam się z ludźmi z klubu literackiego – odpowiedział bez emocji.
Klub literacki? Od kiedy Marek interesuje się literaturą? Przecież zawsze mówił, że książki są nudne i szkoda na nie czasu.
– Od kiedy tam chodzisz?
– Od kilku miesięcy – wzruszył ramionami. – Potrzebowałem czegoś dla siebie.
Coś dla siebie… Te słowa uderzyły mnie mocniej niż jakiekolwiek wyznanie o zdradzie.
Przez kolejne dni próbowałam zrozumieć, co się stało z naszym małżeństwem. Przypominałam sobie początki – wspólne wypady nad jezioro, długie rozmowy nocą na balkonie, śmiech do łez przy starych polskich komediach. Gdzie to wszystko się podziało?
Zaczęłam przeglądać jego rzeczy – szuflady, komputer, nawet kieszenie płaszcza. Znalazłam notes pełen wierszy i opowiadań podpisanych jego imieniem. Były tam historie o samotności, o ludziach szukających sensu życia, o miłości, która gaśnie powoli jak świeca na przeciągu.
Poczułam się zdradzona. Nie przez inną kobietę, ale przez własnego męża, który miał przede mną tajemnice. Który znalazł świat, do którego nie miałam dostępu.
Wieczorem wybuchłam:
– Dlaczego mi nie powiedziałeś? Dlaczego ukrywasz przede mną swoje życie?
Marek spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Bo wiedziałem, że nie zrozumiesz.
– Czego mam nie rozumieć? Że potrzebujesz czegoś więcej niż rodzina?
– Tak! – krzyknął nagle. – Potrzebuję czegoś więcej niż tylko praca-dom-praca-dom! Potrzebuję poczuć, że żyję!
Zamilkliśmy oboje. W powietrzu wisiała cisza gęsta jak mgła nad Wisłą.
Przez kolejne dni unikaliśmy się nawzajem. Ja zamykałam się w sypialni z książką albo wychodziłam na długie spacery po osiedlu. Marek coraz częściej wracał późno do domu.
Pewnego wieczoru zadzwoniła moja mama:
– Aniu, co się dzieje? Słyszałam od sąsiadki, że Marek często wraca późno… Czy wszystko u was w porządku?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czy powinnam przyznać się do porażki? Do tego, że nie potrafię zatrzymać męża przy sobie?
– Wszystko dobrze, mamo – skłamałam.
Ale nic nie było dobrze.
W pracy też zaczęli zauważać moją zmianę nastroju. Szefowa wezwała mnie na rozmowę:
– Aniu, jesteś ostatnio rozkojarzona. Jeśli potrzebujesz wolnego…
– Poradzę sobie – przerwałam jej szybko.
Ale nie radziłam sobie wcale.
Któregoś dnia postanowiłam pójść na spotkanie klubu literackiego. Chciałam zobaczyć ten świat Marka na własne oczy. Weszłam do sali w domu kultury na Mokotowie i zobaczyłam go siedzącego wśród ludzi – śmiał się, żartował, czytał swoje teksty na głos. Był innym człowiekiem niż ten zamknięty w sobie mężczyzna w naszym mieszkaniu.
Po spotkaniu podeszłam do niego.
– Co tu robisz? – zapytał zaskoczony.
– Chciałam cię posłuchać – odpowiedziałam cicho.
Przez chwilę patrzył na mnie uważnie.
– Chcesz usiąść?
Usiadłam obok niego i słuchałam kolejnych opowiadań uczestników klubu. Były tam historie o marzeniach, o stracie, o nadziei. Poczułam dziwną ulgę – jakby ktoś uchylił okno w dusznym pokoju mojego życia.
Po spotkaniu wróciliśmy razem do domu. Nie rozmawialiśmy wiele, ale czułam, że coś się zmieniło.
Następnego dnia Marek zostawił mi na stole kartkę:
„Aniu,
Nie chciałem cię zranić. Po prostu bałem się powiedzieć ci prawdę – że czuję się pusty w środku i muszę znaleźć coś swojego. Wiem, że to trudne do zrozumienia. Ale może spróbujemy razem znaleźć coś nowego dla nas?”
Płakałam długo nad tą kartką.
Zaczęliśmy rozmawiać – powoli, ostrożnie, jakbyśmy uczyli się siebie od nowa. Opowiedział mi o swoich marzeniach z dzieciństwa: chciał być pisarzem, ale życie go zweryfikowało – studia ekonomiczne zamiast polonistyki, praca w korporacji zamiast podróży po świecie.
Zrozumiałam wtedy coś ważnego: każdy z nas nosi w sobie pragnienia i tęsknoty, których czasem nie potrafimy nazwać ani tym bardziej wyrazić wobec najbliższych.
Zaczęliśmy chodzić razem na spotkania klubu literackiego. Ja też zaczęłam pisać – najpierw nieśmiało, potem coraz odważniej. Odkryliśmy siebie na nowo – nie jako żona i mąż uwięzieni w rutynie codzienności, ale jako dwoje ludzi szukających sensu i bliskości.
Nie było łatwo odbudować zaufanie ani nauczyć się rozmawiać bez lęku przed odrzuceniem. Ale spróbowaliśmy – dla siebie i dla naszej córki Oliwii.
Dziś wiem jedno: zdrada nie zawsze oznacza inną osobę. Czasem jest to zdrada własnych marzeń i uczuć wobec siebie samego i najbliższych.
Czy można nauczyć się kochać kogoś od nowa? Czy można wybaczyć sobie nawzajem utracone lata? Może właśnie o to chodzi w życiu – żeby ciągle próbować odnaleźć siebie nawzajem na nowo.