Moja matka, mój dom: Czy potrafię wybaczyć jej porzucenie?

— Nie możesz mnie tu zostawić! — krzyczałam, łapiąc mamę za rękaw płaszcza, kiedy stałyśmy na klatce schodowej u babci. Miała wtedy ten swój chłodny wzrok, jakby już dawno podjęła decyzję i nic nie mogło jej zmienić. — Muszę, Karolina. To dla twojego dobra — powiedziała cicho, nie patrząc mi w oczy. Drzwi zamknęły się za nią z głuchym trzaskiem, a ja zostałam sama z babcią i z pytaniem, które przez lata nie dawało mi spokoju: dlaczego mnie nie chciała?

Miałam jedenaście lat. Mama poznała Andrzeja — wysokiego, milczącego faceta z wąsami i wiecznym papierosem w ustach. Od początku czułam, że coś jest nie tak. Andrzej patrzył na mnie jak na intruza. Coraz częściej słyszałam ich kłótnie przez cienkie ściany naszego mieszkania na Pradze. „Albo ona, albo ja” — powiedział mu pewnego wieczoru. Wybrała jego.

Babka przyjęła mnie bez słowa skargi, choć miała już swoje lata i własne problemy ze zdrowiem. Przez pierwsze miesiące płakałam każdej nocy w poduszkę, czekając na telefon od mamy. Ale telefon milczał. Listów też nie było. Z czasem nauczyłam się nie pytać, nie wspominać, nie marzyć. Babcia powtarzała: „Karolinko, jesteś silna dziewczyna, dasz sobie radę”.

Szkoła była ucieczką i przekleństwem jednocześnie. Dzieci potrafią być okrutne — „sierota”, „niechciana”, „ta od babci”. Zazdrościłam koleżankom ich zwyczajnych rodzinnych obiadów i kłótni o bałagan w pokoju. Ja miałam tylko ciszę i herbatę z cytryną.

Lata mijały. Babcia odeszła, gdy miałam dwadzieścia dwa lata. Zostałam sama w jej dwupokojowym mieszkaniu na Grochowie. Pracowałam w bibliotece, studiowałam zaocznie polonistykę, próbowałam ułożyć sobie życie na własnych zasadach. O mamie nie słyszałam nic przez ponad dekadę.

Aż pewnego listopadowego wieczoru zadzwonił domofon. „Karolina? To ja… mama”. Głos drżał jej tak samo jak wtedy, gdy mnie zostawiała. Stała pod drzwiami z jedną walizką i oczami pełnymi strachu.

— Co ty tu robisz? — zapytałam szorstko.
— Nie mam dokąd pójść. Andrzej mnie zostawił… Straciłam pracę… Proszę cię… — mówiła łamiącym się głosem.

Wpuściłam ją do środka z automatu, jakby moje ciało pamiętało jeszcze odruchy dziecka spragnionego matczynej obecności. Usiadła na kanapie babci i zaczęła płakać. Patrzyłam na nią obcymi oczami — była starsza, zmęczona życiem, ale wciąż miała ten sam zapach perfum i tę samą manierę poprawiania włosów.

Przez kolejne dni mieszkałyśmy razem jak dwie nieznajome. Mama próbowała gotować obiady, sprzątać, udawać normalność. Ale między nami wisiało niewypowiedziane pytanie: dlaczego?

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę.
— Dlaczego mnie zostawiłaś? — zapytałam cicho.
Zamarła z łyżką w dłoni.
— Myślałam, że robię dobrze… Andrzej mówił, że nie da rady wychowywać cudzej córki… Bałam się zostać sama… Byłam słaba… — szlochała.
— A ja? Ja miałam być silna za nas obie?

Milczenie rozlało się po pokoju jak gęsty dym. Widziałam jej winę, żal i strach przed odrzuceniem.

Kolejne tygodnie były pasmem prób i błędów. Mama szukała pracy, ja próbowałam nauczyć się jej obecności na nowo. Czasem łapałam się na tym, że chcę jej opowiedzieć o swoim dniu albo poprosić o radę — jakby te wszystkie lata rozłąki można było nadrobić jednym obiadem czy wspólnym oglądaniem serialu.

Ale rany nie goją się tak łatwo. Wciąż budziłam się w nocy z lękiem, że znów mnie zostawi. Bałam się zaufać jej na nowo.

Pewnego dnia przyszła do mnie do pracy z bukietem tulipanów.
— Karolinko… Przepraszam cię za wszystko. Wiem, że nie zasługuję na drugą szansę… Ale jesteś moją córką i bardzo cię kocham.
Patrzyłam na nią długo, szukając w sobie odpowiedzi.

Czy można wybaczyć matce porzucenie? Czy krew naprawdę jest ważniejsza niż ból? Czy dom to miejsce czy ludzie?

Czasem myślę: może to ja powinnam być dla niej domem teraz? Ale czy potrafię wybaczyć naprawdę? Czy wy byście potrafili?