Moja najlepsza przyjaciółka wyszła za mojego byłego męża. Zostałam sama, gdy najbardziej potrzebowałam wsparcia.
– Maria, musisz się z tym pogodzić – powiedziała cicho mama, patrząc na mnie z troską, gdy siedziałam przy kuchennym stole, ściskając w dłoniach kubek zimnej już herbaty. Słowa odbijały się echem w mojej głowie, ale nie docierały do serca. Jak można pogodzić się z czymś takim?
Jeszcze rok temu wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Miałam dom, rodzinę, męża – Piotra – i najlepszą przyjaciółkę, Kasię, która była dla mnie jak siostra. Z Kasią znałyśmy się od podstawówki. Razem przeżywałyśmy pierwsze miłości, rozczarowania, matury i studia. Była przy mnie, gdy rodził się mój syn, Kuba. To ona trzymała mnie za rękę podczas porodu, bo Piotr wtedy utknął w korku. Śmiałyśmy się, że jesteśmy jak dwie połówki jabłka.
A potem wszystko zaczęło się sypać. Piotr coraz częściej wracał do domu późno, tłumacząc się pracą. Ja byłam zmęczona codziennością – praca w szkole, dom, Kuba, który zaczął sprawiać coraz więcej problemów wychowawczych. Kasia była moją ostoją. Przychodziła wieczorami na herbatę, słuchała moich żalów i powtarzała: „Dasz radę, Maria. Jesteś silna.”
Nie zauważyłam nawet, kiedy zaczęła się oddalać. Najpierw przestała odbierać telefony. Potem tłumaczyła się nadmiarem pracy. Aż pewnego dnia zobaczyłam ich razem – Piotra i Kasię – na rynku w centrum miasta. Siedzieli blisko siebie na ławce, śmiali się do siebie tak, jak kiedyś śmiałam się z każdym z nich osobno. Poczułam wtedy coś dziwnego – jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.
Nie miałam odwagi zapytać wprost. Przez kilka tygodni żyłam w zawieszeniu, łudząc się, że to tylko przypadek, że może rozmawiali o mnie, może Piotr prosił Kasię o radę… Ale potem przyszło pismo rozwodowe. Piotr nie chciał rozmawiać. Kasia zniknęła zupełnie.
Najgorsze przyszło później. Kuba został przyłapany na kradzieży w sklepie. Policja zadzwoniła do mnie w środku nocy. Siedziałam wtedy sama w pustym mieszkaniu i czułam się tak bezradna jak nigdy wcześniej. Potrzebowałam kogoś obok – kogoś, kto mnie przytuli i powie: „Przejdziemy przez to razem.”
Zadzwoniłam do Kasi. Po raz pierwszy od miesięcy usłyszałam jej głos:
– Maria… nie powinnam odbierać…
– Kasia, błagam cię… Kuba ma kłopoty…
– Przepraszam… Nie mogę…
Rozłączyła się.
To był moment, w którym coś we mnie pękło. Zostałam sama z własnym bólem i rozpaczą syna. Mama próbowała mnie pocieszać, ale jej słowa były jak plaster na otwartą ranę.
Przez kolejne tygodnie żyłam jak automat. Chodziłam do pracy, odbierałam Kubę ze szkoły, gotowałam obiady i płakałam po nocach do poduszki. Czułam się zdradzona podwójnie – przez mężczyznę, którego kochałam przez kilkanaście lat i przez kobietę, której ufałam bezgranicznie.
W końcu dowiedziałam się od wspólnej znajomej, że Kasia i Piotr są razem i planują ślub. Nie zaprosili mnie nawet na rozmowę – nie miałam szansy zapytać „dlaczego?”.
Kuba zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Przestał rozmawiać ze mną o czymkolwiek ważnym. Czułam się niewidzialna nawet dla własnego dziecka.
Pewnego wieczoru usiadłam na ławce pod blokiem i zobaczyłam Kasię idącą za rękę z Piotrem. Zatrzymali się kilka metrów ode mnie. Kasia spojrzała mi prosto w oczy – pierwszy raz od miesięcy.
– Maria…
– Nie musisz nic mówić – przerwałam jej drżącym głosem.
Piotr spuścił wzrok.
– Przepraszam – powiedziała cicho Kasia.
– Za co? Za to, że zabrałaś mi wszystko? Czy za to, że zostawiłaś mnie wtedy, kiedy najbardziej cię potrzebowałam?
Nie odpowiedziała.
Wróciłam do domu i długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się pytania: czy można wybaczyć taką zdradę? Czy przyjaźń naprawdę znaczy tyle co nic? Czy to ja zrobiłam coś źle?
Dziś minął już rok od tamtych wydarzeń. Kuba powoli wychodzi na prostą dzięki terapii i wsparciu szkolnego pedagoga. Ja nauczyłam się żyć sama ze sobą – choć rana po Kasi i Piotrze ciągle boli.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy można jeszcze komuś zaufać? Czy zdrada najbliższych zawsze boli tak samo? Może wy macie odpowiedź na te pytania?