Moja sąsiadka myśli, że zawsze będę karmić jej dziecko. Jak powiedzieć „dość”?
— Pani Aniu, czy Zuzia może dziś zjeść u pani obiad? — głos sąsiadki, pani Ewy, rozległ się na klatce schodowej, zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi za własnym synem.
Zamrugałam, czując jak wzbiera we mnie irytacja. To już trzeci raz w tym tygodniu. Spojrzałam na Zuzię, która stała obok matki z miną niewiniątka, a potem na mojego syna, Michała, który przewrócił oczami.
— Oczywiście — odpowiedziałam automatycznie, choć w środku miałam ochotę krzyknąć.
Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie plecami. „Ile jeszcze?” — pomyślałam. Przecież nie jestem stołówką osiedlową. Zawsze byłam pomocna, ale to już przestaje być przysługa, a zaczyna rutyna.
Zuzia przyszła do nas godzinę później. Siedziała przy stole i jadła zupę pomidorową z takim apetytem, jakby od tygodnia nic nie jadła. Michał patrzył na mnie wymownie.
— Mamo, ona znowu tu je — szepnął, gdy Zuzia wyszła do łazienki.
— Wiem, Michałku. Ale co mam zrobić? Przecież nie powiem jej, żeby poszła do domu głodna.
— Ale to nie jest sprawiedliwe! — wybuchnął syn. — Ty się starasz dla nas, a ona tylko przychodzi i je!
Westchnęłam ciężko. Michał miał rację. Od kiedy Ewa straciła pracę, coraz częściej prosiła mnie o pomoc. Najpierw były to drobne rzeczy: pożyczenie cukru, mleka, potem opieka nad Zuzią na godzinę czy dwie. Teraz jednak jej prośby stały się codziennością.
Wieczorem usiadłam z kubkiem herbaty i zaczęłam rozmyślać. Sama nie mam łatwo — po rozwodzie ledwo wiążę koniec z końcem. Pracuję w sklepie spożywczym na dwie zmiany, a każda złotówka się liczy. Gotuję tanio i oszczędnie, ale kiedy muszę dzielić się obiadem z kolejnym dzieckiem, zaczyna mi brakować jedzenia dla własnej rodziny.
Następnego dnia znów usłyszałam pukanie do drzwi. Tym razem Ewa przyszła z Zuzią i z uśmiechem oznajmiła:
— Dzisiaj mam rozmowę o pracę i nie zdążę zrobić obiadu. Czy Zuzia może zostać u was?
Poczułam, jak narasta we mnie gniew. Chciałam być dobrą sąsiadką, ale czułam się coraz bardziej wykorzystywana.
— Ewo… — zaczęłam niepewnie. — Wiesz, ostatnio często prosisz mnie o pomoc. Ja też mam swoje obowiązki i ograniczone możliwości…
Ewa spojrzała na mnie zaskoczona.
— Ale przecież zawsze mówiłaś, że to żaden problem! — odparła urażona.
— Bo chciałam pomóc… Ale to już nie jest jednorazowa przysługa. To stało się normą.
Zuzia patrzyła na nas szeroko otwartymi oczami. Poczułam ukłucie winy.
— Rozumiem… — mruknęła Ewa i bez słowa zabrała córkę do siebie.
Przez kolejne dni panowała między nami niezręczna cisza. Spotykałyśmy się na klatce schodowej, ale unikałyśmy wzroku. Michał był zadowolony, ale ja czułam ciężar tej decyzji.
W weekend spotkałyśmy się przypadkiem w sklepie. Ewa wyglądała na zmęczoną i przybitą.
— Aniu… — zaczęła cicho. — Przepraszam, jeśli cię uraziłam. Nie chciałam cię wykorzystać. Po prostu czasem nie wiem już, jak sobie radzić.
Spojrzałam na nią uważnie. W jej oczach widziałam łzy.
— Rozumiem cię, Ewo — powiedziałam łagodnie. — Ale musimy ustalić jakieś zasady. Pomogę ci od czasu do czasu, ale nie mogę brać odpowiedzialności za twoje dziecko codziennie.
Ewa skinęła głową ze zrozumieniem.
— Może mogłabym ci jakoś odwdzięczyć się? Posprzątać u ciebie albo zrobić zakupy?
Uśmiechnęłam się lekko.
— To byłoby w porządku.
Od tego dnia nasze relacje powoli zaczęły się odbudowywać. Zuzia przychodziła do nas rzadziej, a Ewa coraz częściej sama gotowała obiady dla swojej córki. Czasem pomagałyśmy sobie nawzajem — ja pożyczałam jej książki dla Zuzi, ona przynosiła mi domowe ciasto.
Ale wciąż zastanawiam się: gdzie kończy się zwykła sąsiedzka pomoc, a zaczyna wykorzystywanie? Czy można postawić granicę bez poczucia winy? Co wy byście zrobili na moim miejscu?