Moja teściowa rządzi naszym życiem – czy naprawdę muszę się jej podporządkować?

– Julia, dlaczego znowu nie ma zupy pomidorowej? Przecież Marek ją uwielbia! – głos pani Haliny rozbrzmiał w kuchni niczym dzwon alarmowy. Stałam przy kuchence, mieszając sos do makaronu, czując jak narasta we mnie frustracja. To był już trzeci raz w tym tygodniu, kiedy moja teściowa wtrącała się w nasze codzienne sprawy.

Marek siedział przy stole, udając, że czyta gazetę. Wiedziałam, że słyszy każdą naszą wymianę zdań, ale jak zwykle milczał. Od pięciu lat żyliśmy razem w tym samym bloku na Krzykach, zaledwie dwa piętra pod rodzicami Marka. Kiedy się wprowadzaliśmy, myślałam, że to będzie wygodne – bliskość rodziny, wsparcie, ciepłe obiady. Nie przewidziałam tylko jednego: że pani Halina uzna mnie za swoją własność.

– Mamo, Julia gotuje dzisiaj makaron. – Marek w końcu podniósł wzrok znad gazety. – Może spróbujesz czegoś nowego?

– Ja? Nowego? – Teściowa spojrzała na niego z wyrzutem. – To wy powinniście się dostosować do tradycji! W moim domu zawsze była pomidorowa w środę.

Zacisnęłam dłonie na łyżce. W moim domu nigdy nie było pomidorowej w środę. W moim domu nie było nawet środy jako święta zupy. Ale tu nie chodziło o zupę. Chodziło o władzę.

Pani Halina była kobietą silną, przyzwyczajoną do tego, że jej słowo jest ostatnie. Po śmierci męża to ona trzymała rodzinę w ryzach. Marek był jej oczkiem w głowie – jedynakiem, który nigdy nie nauczył się stawiać granic. Ja byłam dla niej zagrożeniem. Kimś, kto mógłby zabrać jej syna.

Z czasem drobne uwagi zamieniły się w otwartą krytykę. „Dlaczego nie prasujesz koszul Marka tak jak ja?”, „Dziecko powinno już chodzić na angielski, a nie bawić się w piaskownicy!”, „Nie powinnaś tyle pracować, dom jest ważniejszy!”. Każdego dnia czułam się coraz bardziej osaczona.

Pewnego wieczoru, gdy wróciłam zmęczona po pracy, zastałam panią Halinę w naszym salonie. Siedziała na kanapie i przeglądała moje dokumenty.

– Co ty robisz?! – wykrzyknęłam.

– Szukam rachunków za prąd. Marek mówił, że znowu przyszło za dużo do zapłaty. Musisz lepiej pilnować domowego budżetu.

Zamarłam. To była kropla, która przelała czarę goryczy.

– To jest mój dom! – powiedziałam drżącym głosem. – Nie masz prawa tu grzebać bez mojej zgody!

Pani Halina spojrzała na mnie z pogardą.

– Twój dom? Bez mojego syna nie miałabyś niczego!

Wybiegłam do sypialni i zamknęłam drzwi. Zaczęłam płakać. Po raz pierwszy poczułam się naprawdę samotna.

Przez kolejne dni Marek unikał rozmowy. Udawał, że nic się nie stało. Ale ja wiedziałam, że jeśli czegoś nie zmienię, zwariuję.

Postanowiłam porozmawiać z nim szczerze.

– Marek, musimy coś zrobić z twoją mamą – zaczęłam ostrożnie. – Nie mogę dłużej żyć pod jej dyktando.

– Przesadzasz – odpowiedział cicho. – Mama chce dobrze.

– Dla kogo? Dla siebie czy dla nas?

Marek milczał długo.

– Nie chcę wybierać między tobą a mamą – powiedział w końcu.

– Ale ja już wybrałam – odpowiedziałam ze łzami w oczach. – Wybrałam siebie.

Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do rodziców do Oławy. Potrzebowałam dystansu. Przez tydzień Marek dzwonił codziennie, ale nie odbierałam.

W końcu przyjechał osobiście.

– Julia… Przepraszam. Nie wiedziałem, że aż tak cierpisz. Porozmawiam z mamą.

Wróciliśmy razem do Wrocławia. Marek poprosił panią Halinę o rozmowę. Siedzieliśmy we trójkę przy stole.

– Mamo, musisz dać nam więcej przestrzeni – powiedział stanowczo. – To nasze życie i nasze decyzje.

Pani Halina patrzyła na niego z niedowierzaniem.

– Więc wybierasz ją?

– Wybieram naszą rodzinę – odpowiedział spokojnie.

Od tego dnia wiele się zmieniło. Pani Halina przestała przychodzić bez zapowiedzi i ograniczyła swoje rady do minimum. Zaczęliśmy budować własne zasady i tradycje.

Czasem myślę o tamtych dniach i zastanawiam się: czy naprawdę trzeba było aż takiej burzy, żebyśmy nauczyli się mówić „nie”? Czy każda rodzina musi przejść przez taki kryzys? A może to właśnie dzięki temu jesteśmy dziś silniejsi?