Myszka z papieru, serce z tęsknoty – historia Natalii: Czy można pokochać siebie, gdy całe życie czekało się na miłość innych?
– Natalia, znowu siedzisz w tym kącie jak myszka! – głos mamy przeszył powietrze jak zimny wiatr. – Ile razy mam ci powtarzać, żebyś się w końcu odezwała? Przecież nikt cię nie usłyszy, jeśli będziesz tak cicho!
Siedziałam skulona na krześle w kuchni, ściskając w dłoniach papierową myszkę, którą zrobiłam na plastyce. Miała różowe uszy i krzywy ogonek. Była taka jak ja – niewidzialna, niepotrzebna, zawsze gdzieś z boku. Mama krzątała się nerwowo przy kuchence, a tata w salonie podnosił głos, kłócąc się z moim starszym bratem, Michałem. W naszym domu cisza była rzadkością – dominowały krzyki, trzaskanie drzwiami i wzajemne pretensje.
– Zostaw ją, Bożena – odezwał się tata z drugiego pokoju. – Daj jej spokój, nie każdy musi być taki wygadany jak ty!
Mama tylko westchnęła i spojrzała na mnie z rezygnacją. W jej oczach widziałam rozczarowanie. Zawsze byłam tą cichą, tą „grzeczną”, która nie sprawia problemów. Ale nikt nie zauważał, że moje milczenie to nie wybór, tylko strach przed kolejną awanturą.
W szkole też byłam niewidzialna. Nauczyciele chwalili mnie za dobre oceny, ale nigdy nie pytali, co czuję. Koleżanki miały swoje paczki, a ja zostawałam po lekcjach, pomagając pani sprzątać klasę albo robiąc gazetki na korytarz. Czułam się potrzebna tylko wtedy, gdy mogłam zrobić coś dla innych.
Z czasem nauczyłam się być „pomocną Natalią”. Gdy mama płakała po kolejnej kłótni z tatą, robiłam jej herbatę i słuchałam jej żalów. Gdy Michał wracał pijany z imprezy i rzucał się na łóżko w swoim pokoju, przykrywałam go kocem i zbierałam porozrzucane puszki po piwie. Nawet sąsiadka z dołu wiedziała, że może zadzwonić do mnie po pomoc przy zakupach.
Ale nikt nie pytał mnie o zdanie. Nikt nie zauważał moich łez.
Kiedy miałam dwadzieścia dwa lata i zaczęłam studia pedagogiczne w Warszawie, myślałam, że wszystko się zmieni. Że w końcu będę mogła być sobą. Ale stara Natalia została ze mną – ta cicha, pomocna dziewczyna z papierową myszką w kieszeni.
Na praktykach w świetlicy środowiskowej poznałam Zosię. Miała siedem lat i ogromne niebieskie oczy. Siedziała zawsze sama przy oknie i rysowała zwierzątka na marginesach zeszytu. Przypominała mi mnie samą sprzed lat.
– Dlaczego nie bawisz się z innymi? – zapytałam pewnego dnia.
Zosia wzruszyła ramionami.
– Boję się… Oni są głośni. Ja wolę patrzeć przez okno.
Usiadłam obok niej i zaczęłyśmy rysować razem. Zosia opowiedziała mi o swojej mamie, która często płacze i o tacie, który wyjechał za granicę „za chlebem”. Słuchałam jej uważnie, a ona patrzyła na mnie z wdzięcznością.
Z czasem Zosia zaczęła się otwierać. Przynosiła mi swoje rysunki i opowiadała o marzeniach – chciała mieć własnego kota i żeby mama się uśmiechała. Pewnego dnia przyniosła mi papierową myszkę.
– To dla pani – powiedziała cicho. – Żeby pani nie była już smutna.
Poczułam łzy pod powiekami. Ta mała dziewczynka zobaczyła we mnie coś, czego nikt wcześniej nie dostrzegł – smutek ukryty za uśmiechem.
Zaczęłam zastanawiać się nad swoim życiem. Dlaczego zawsze stawiam innych na pierwszym miejscu? Dlaczego boję się powiedzieć „nie”? Czy naprawdę muszę zasługiwać na miłość?
Pewnego wieczoru zadzwoniła mama.
– Natalia, Michał znowu narozrabiał. Możesz do nas przyjechać? Ja już nie mam siły…
Zawahałam się po raz pierwszy w życiu.
– Mamo… Ja też mam swoje życie. Nie mogę ciągle ratować wszystkich wokół.
W słuchawce zapadła cisza.
– Ale ty zawsze byłaś taka dobra…
– Może czasem za dobra – odpowiedziałam cicho.
Po tej rozmowie długo płakałam. Czułam się winna, ale też… wolna? Po raz pierwszy postawiłam granicę.
Spotkania z Zosią stały się dla mnie terapią. Uczyłam ją radzić sobie z emocjami, ale tak naprawdę to ona uczyła mnie patrzeć na siebie z czułością. Kiedyś zapytała:
– A pani kogo najbardziej kocha?
Zatkało mnie. Nie umiałam odpowiedzieć.
Wieczorami patrzyłam w lustro i widziałam tę samą dziewczynkę z papierową myszką w dłoni. Tylko teraz wiedziałam już, że zasługuję na coś więcej niż bycie tłem dla cudzych dramatów.
Dziś wiem, że droga do pokochania siebie jest trudna i pełna wyrzutów sumienia. Ale czy można naprawdę pomóc innym, jeśli samemu jest się pustym w środku?
Czasem siadam wieczorem przy biurku i biorę do ręki papierową myszkę od Zosi. Przypominam sobie jej słowa i pytam siebie: Natalia, czy już potrafisz być dla siebie dobra? Czy kiedyś uwierzę, że zasługuję na miłość?
A wy… czy potraficie spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie: „Jestem ważna”?