Na sześćdziesiątkę dostałam nie kwiaty, lecz rozwód – historia Marii z Poznania

– Maria, musimy porozmawiać – usłyszałam głos Andrzeja, kiedy jeszcze w piżamie krzątałam się po kuchni, szykując kawę i jajka na miękko. Był 7 marca, dzień moich sześćdziesiątych urodzin. W powietrzu unosił się zapach świeżo zmielonej kawy i… napięcia, którego nie potrafiłam jeszcze nazwać.

Spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem, oczekując czułego „sto lat” albo chociaż uścisku. Zamiast tego Andrzej wyciągnął z kieszeni marynarki białą kopertę i położył ją na stole.

– Co to? – zapytałam, próbując ukryć drżenie głosu.

– Przeczytaj – odpowiedział cicho, patrząc gdzieś poza mnie.

Otworzyłam kopertę. Najpierw zobaczyłam nagłówek: „Pozew o rozwód”. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Wszystko wokół jakby się zatrzymało – zegar przestał tykać, a światło poranka stało się zimne i obce.

– To jakiś żart? – wyszeptałam, czując jak łzy napływają mi do oczu.

Andrzej spuścił wzrok. – Przepraszam, Mario. Nie potrafię już dłużej udawać. Od dawna nie jestem szczęśliwy.

Zacisnęłam dłonie na stole tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. Przez głowę przelatywały mi obrazy: nasz ślub w kościele św. Wojciecha, narodziny dzieci, wspólne wakacje nad Bałtykiem, wieczory przy herbacie i krzyżówkach. Wszystko to nagle straciło sens.

– A ja? Ja też nie jestem szczęśliwa, ale przecież… przecież się nie odchodzi po czterdziestu latach! – krzyknęłam, a mój głos odbił się echem od ścian.

Andrzej tylko westchnął i wyszedł z kuchni. Zostałam sama z kopertą w dłoni i uczuciem, że właśnie straciłam grunt pod nogami.

Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Dzieci – Kasia i Tomek – dowiedziały się o wszystkim przez telefon. Kasia przyjechała z Warszawy już następnego dnia.

– Mamo, co się stało? – zapytała, obejmując mnie mocno.

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Widziałam w jej oczach lęk i złość. Tomek zadzwonił wieczorem:

– Mamo, nie przejmuj się tym starym dziadem. Przyjedź do mnie do Wrocławia, odpoczniesz.

Ale ja nie chciałam nigdzie jechać. Chciałam tylko cofnąć czas.

Wieczorami siedziałam w pustym salonie i słuchałam ciszy. Przypominałam sobie wszystkie chwile, kiedy Andrzej był obok – nawet te zwyczajne, jak wspólne oglądanie „Wiadomości” czy narzekanie na ceny w Biedronce. Teraz nawet te drobiazgi wydawały się bezcenne.

Po tygodniu Andrzej zabrał swoje rzeczy. Nie patrzył mi w oczy. Zostawił klucz na komodzie i wyszedł bez słowa.

Zostałam sama w trzypokojowym mieszkaniu na Jeżycach. Sąsiedzi zaczęli szeptać za moimi plecami:

– Widzisz? Taka porządna rodzina, a tu proszę…

– Pewnie znalazł sobie młodszą…

Czułam się jakby ktoś rozebrał mnie do naga na środku rynku.

Kasia przyjeżdżała co tydzień. Próbowała mnie pocieszać:

– Mamo, może to szansa na nowy początek? Możesz robić wszystko, na co masz ochotę!

Ale ja nie miałam ochoty na nic. Nawet ulubione książki leżały nietknięte na półce.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie moja siostra, Basia:

– Mario, nie możesz tak siedzieć i płakać! Chodź ze mną na nordic walking do parku Sołackiego.

Nie chciałam, ale Basia była uparta. W końcu dałam się namówić. Pierwsze wyjście było koszmarem – czułam się obserwowana przez wszystkich spacerowiczów. Ale z każdym kolejnym krokiem czułam, jak powoli wraca mi oddech.

Zaczęłam spotykać się z Basią regularnie. Rozmawiałyśmy o wszystkim – o dzieciach, o starych czasach, o tym, jak bardzo boimy się samotności na starość.

Pewnego dnia Basia powiedziała:

– Wiesz co? Może powinnaś wrócić do malowania. Kiedyś tak to kochałaś!

Rzeczywiście – kiedyś malowałam obrazy olejne. Ale potem przyszły dzieci, praca w bibliotece i zabrakło czasu na pasje.

Wyciągnęłam stare farby i płótna z piwnicy. Pierwszy obraz był nieporadny – rozmazane kolory, drżąca ręka. Ale poczułam ulgę. Malowanie pozwalało mi zapomnieć o bólu.

Tymczasem Andrzej zaczął pojawiać się coraz rzadziej w życiu dzieci. Kasia była wściekła:

– Jak on mógł ci to zrobić?!

Tomek próbował być neutralny:

– Może tata też cierpi?

Ale ja nie chciałam już analizować jego motywów. Musiałam nauczyć się żyć sama ze sobą.

Najtrudniejsze były wieczory. Często siadałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Myślałam o tym, ile jeszcze przede mną samotnych nocy.

Któregoś dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka z dołu, pani Zofia:

– Pani Mario, słyszałam… Jeśli będzie pani potrzebować pomocy albo po prostu pogadać, proszę śmiało dzwonić.

To było miłe – pierwszy raz od dawna poczułam się zauważona.

Zaczęłam powoli wychodzić do ludzi: spotkania w klubie seniora, warsztaty malarskie w Domu Kultury na Łazarzu. Poznałam tam panią Halinę – wdowę po wojskowym – która nauczyła mnie robić na drutach.

Z czasem zaczęłam czuć coś na kształt spokoju. Oczywiście były dni gorsze i lepsze. Czasem budziłam się z płaczem, czasem śmiałam się z Basią do łez.

Po kilku miesiącach Kasia oznajmiła:

– Mamo, wychodzę za mąż! Chcę żebyś była świadkową.

Poczułam dumę i wzruszenie – mimo wszystko życie toczyło się dalej.

Na weselu spotkałam Andrzeja po raz pierwszy od rozwodu. Był z nową partnerką – młodszą o dwadzieścia lat Magdą. Poczułam ukłucie zazdrości i żalu, ale potem spojrzałam na Kasię tańczącą z Tomkiem i pomyślałam: „To jest mój świat”.

Wieczorem podeszła do mnie Magda:

– Pani Mario, słyszałam dużo dobrego o pani obrazach… Może kiedyś pokaże mi pani swoje prace?

Uśmiechnęłam się blado:

– Może…

Po weselu wróciłam do pustego mieszkania i po raz pierwszy nie poczułam rozpaczy. Zamiast tego usiadłam przy sztaludze i zaczęłam malować nowy obraz – pełen światła i kolorów.

Czasem myślę: czy można zacząć życie od nowa po sześćdziesiątce? Czy samotność to wyrok czy szansa? Może właśnie teraz mam szansę odnaleźć siebie naprawdę? Co wy o tym sądzicie?