Nie zawiedź mnie: Historia Jadzi, która szukała miłości ojca

– Jadzia, nie zawiedź mnie. – Głos taty był zimny jak lód, a jego spojrzenie przeszywało mnie na wskroś. Stałam w kuchni z zeszytem do matematyki w rękach, czując jak łzy napływają mi do oczu. Mama stała obok, skulona przy zlewie, udając, że zmywa naczynia, choć dobrze widziałam, że jej dłonie drżą.

– Przepraszam, tato… – szepnęłam, ale on już się odwrócił. Wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż podskoczyłam. Mama spojrzała na mnie przelotnie, jej oczy były pełne smutku i bezradności.

Tak wyglądało moje dzieciństwo. Ojciec był surowy, wymagający, nigdy nie podnosił głosu na obcych ludzi. Dla sąsiadów był uprzejmy, uśmiechnięty, nawet dzieciom sąsiadów potrafił kupić lody czy pogłaskać po głowie. Ale w domu… W domu był kimś zupełnie innym. Krzyczał na mnie i mamę z byle powodu. Czasem wystarczyło, że nie zdążyłam odrobić lekcji na czas albo zapomniałam wynieść śmieci.

Pamiętam, jak miałam siedem lat i przyszła do nas ciocia Basia z córką Kasią. Tata śmiał się z Kasią, żartował, nawet pozwolił jej usiąść na swoich kolanach. Patrzyłam na to z zazdrością i nie rozumiałam – dlaczego dla niej jest taki miły? Dlaczego dla mnie nigdy nie ma ciepłego słowa?

Mama nigdy nie stanęła w mojej obronie. Czasem tylko wieczorem przychodziła do mojego pokoju, siadała na brzegu łóżka i głaskała mnie po włosach.

– On cię kocha, tylko nie umie tego okazać – szeptała. Ale ja jej nie wierzyłam. Jak można kochać i ranić jednocześnie?

W szkole byłam cicha i zamknięta w sobie. Nauczyciele mówili mamie na wywiadówkach: „Jadzia jest zdolna, ale nieśmiała”. Nie wiedzieli, że każda moja pomyłka to kolejny powód do krzyku w domu.

Najgorzej było w święta. Wszyscy udawali szczęśliwą rodzinę. Tata nakładał mi na talerz dodatkową porcję pierogów i pytał: – Smakuje ci? – a ja czułam się jak aktorka w kiepskim przedstawieniu.

Z biegiem lat nauczyłam się przewidywać jego nastroje. Wiedziałam, kiedy lepiej zejść mu z oczu, kiedy nie zadawać pytań. Mama coraz częściej zamykała się w łazience i płakała po cichu.

W liceum poznałam Magdę. Była moją pierwszą prawdziwą przyjaciółką. Pewnego dnia zaprosiła mnie do siebie na nocowanie. Jej rodzice byli inni – rozmawiali ze sobą spokojnie, śmiali się razem przy kolacji. Kiedy Magda powiedziała coś głupiego, jej tata tylko się uśmiechnął i pogłaskał ją po ramieniu.

– Zazdroszczę ci – powiedziałam jej później szeptem.
– Czego?
– Twojego taty…
Magda spojrzała na mnie zdziwiona.
– Myślałam, że twój jest fajny! Zawsze taki elegancki i uprzejmy.
Uśmiechnęłam się gorzko.
– To tylko poza.

Wtedy zaczęłam zadawać sobie pytania: dlaczego mój ojciec jest taki tylko dla mnie i mamy? Co zrobiłyśmy źle?

Pewnego dnia znalazłam w szufladzie mamy stare listy. Były zaadresowane do niej sprzed mojego urodzenia. Jeden z nich był od mężczyzny o imieniu Andrzej. Pisał o miłości, o wspólnych planach… Przeczytałam je wszystkie jednym tchem. W ostatnim liście Andrzej pisał: „Nie mogę uwierzyć, że wybrałaś jego zamiast mnie. Ale jeśli będziesz szczęśliwa, zaakceptuję to”.

Serce zaczęło mi bić szybciej. Czy to możliwe, że mama kochała kogoś innego? Czy tata o tym wiedział?

Wieczorem zebrałam się na odwagę.
– Mamo… kim był Andrzej?
Mama pobladła.
– Skąd znasz to imię?
– Znalazłam listy…
Usiadła ciężko na krześle i przez chwilę milczała.
– To był ktoś bardzo ważny w moim życiu… zanim poznałam twojego ojca.
– A tata wie?
Mama skinęła głową.
– Dowiedział się tuż po naszym ślubie. Nigdy mi tego nie wybaczył.

Nagle wszystko stało się jasne. Ojciec nigdy nie wybaczył mamie przeszłości – a ja byłam tego codziennym przypomnieniem. Może podejrzewał nawet, że nie jestem jego córką? Może dlatego nigdy mnie nie pokochał?

Przez kilka dni chodziłam jak we śnie. Patrzyłam na ojca inaczej – już nie jak na potwora, ale jak na człowieka zranionego przez własną dumę i zazdrość.

Któregoś wieczoru zebrałam się na odwagę.
– Tato… czy ty mnie kochasz?
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Co to za pytanie?
– Chciałabym to usłyszeć… choć raz.
Milczał długo.
– Nie zawiedź mnie – powtórzył tylko i wyszedł z pokoju.

Nie usłyszałam tego nigdy. Ale przestałam już czekać.

Dziś jestem dorosła i sama mam córkę. Często patrzę na nią i obiecuję sobie: nigdy nie pozwolę jej poczuć się tak samotną jak ja wtedy.

Czasem zastanawiam się: czy można nauczyć się kochać kogoś mimo własnych ran? Czy wybaczenie naprawdę jest możliwe? Może każdy z nas nosi w sobie jakąś tajemnicę, która rani innych bardziej niż siebie samego?