Nie zdołałam zaznać miłości: Opowieść o rodzinie, winie i niespełnieniu

– Znowu to zrobiłaś, Aniu! – głos matki przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, trzymając w dłoni talerz, który właśnie upuściłam. Rozbił się na kawałki, a ja poczułam, jakby to moje serce rozpadło się razem z nim. – Czy ty naprawdę nie potrafisz zrobić niczego dobrze? – dodała, patrząc na mnie z takim rozczarowaniem, że miałam ochotę zniknąć.

Miałam wtedy dwanaście lat i już wiedziałam, że w naszym domu nie ma miejsca na błędy. Moja starsza siostra, Marta, była przeciwieństwem mnie – zawsze uśmiechnięta, pewna siebie, z najlepszymi ocenami i wiecznie chwalona przez rodziców. Ja byłam tą drugą. Tą, która zawsze coś psuła, która nie spełniała oczekiwań. Ojciec rzadko się odzywał, ale kiedy już to robił, jego słowa były krótkie i chłodne. – Ucz się od Marty – powtarzał. – Ona wie, jak się zachować.

Przez lata próbowałam udowodnić swoją wartość. Przynosiłam do domu świadectwa z czerwonym paskiem, pomagałam w sprzątaniu, gotowałam obiady, opiekowałam się młodszym kuzynem podczas świąt. Ale nawet wtedy słyszałam tylko: „Marta zrobiłaby to lepiej”.

Najgorsze były święta. Wtedy cała rodzina zbierała się przy stole i każdy miał coś do powiedzenia o mojej nieudolności. – Aniu, dlaczego nie pomogłaś babci? – pytała ciotka. – Marta już wszystko przygotowała. – A ty? – dodawała babcia z wyrzutem. Czułam się niewidzialna i zbędna.

Pamiętam jedną Wigilię szczególnie wyraźnie. Siedziałam w swoim pokoju, słysząc śmiechy dobiegające z salonu. Marta opowiadała anegdoty z liceum, a rodzice śmiali się razem z nią. Nikt nie zauważył, że mnie tam nie ma. Nikt nie zapytał, dlaczego płaczę.

Kiedy miałam szesnaście lat, po raz pierwszy odważyłam się sprzeciwić matce. – Dlaczego nigdy mnie nie chwalisz? – zapytałam drżącym głosem. Spojrzała na mnie z chłodną obojętnością. – Bo nie dajesz mi powodów – odpowiedziała. Te słowa bolały bardziej niż jakakolwiek kara.

Z czasem nauczyłam się ukrywać swoje emocje. W szkole udawałam wesołą i pewną siebie dziewczynę, ale w środku czułam pustkę. Zazdrościłam koleżankom ich relacji z rodzicami. Kiedy opowiadały o wspólnych wyjazdach czy rozmowach z mamą, ja milczałam.

Po maturze wyjechałam na studia do Warszawy. Myślałam, że ucieknę od przeszłości i zacznę nowe życie. Ale samotność była jeszcze bardziej dotkliwa niż w domu rodzinnym. Nie potrafiłam nawiązać bliskich relacji. Każda próba kończyła się fiaskiem – bałam się zaufać komukolwiek, bo przecież nawet własna matka mnie nie chciała.

Wtedy poznałam Pawła. Był czuły, cierpliwy i wydawało mi się, że naprawdę mnie rozumie. Przez chwilę uwierzyłam, że mogę być szczęśliwa. Ale kiedy po raz pierwszy pokłóciliśmy się o drobiazg, poczułam znajome ukłucie lęku i wstydu. Zamiast rozmawiać, zamknęłam się w sobie i uciekłam.

– Aniu, dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać? – pytał Paweł przez drzwi mojego pokoju.
– Bo i tak mnie zostawisz – odpowiedziałam cicho.
– Skąd ten pomysł?
– Bo wszyscy mnie zostawiają…

Nie potrafiłam mu wyjaśnić tego uczucia pustki i braku wartości. Po kilku miesiącach rozstaliśmy się. Paweł powiedział tylko: „Musisz najpierw pokochać siebie”. Ale jak miałam to zrobić?

Po studiach wróciłam do rodzinnego miasta. Rodzice przyjęli mnie bez entuzjazmu. Marta już wtedy miała własną rodzinę i dzieci – oczywiście idealne wnuki dla moich rodziców. Ja zamieszkałam sama w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta i zaczęłam pracować jako nauczycielka w podstawówce.

Każdego dnia patrzyłam na dzieci w klasie i zastanawiałam się, czy któreś z nich czuje się tak samo samotne jak ja kiedyś. Starałam się być dla nich wsparciem, chwalić za drobne sukcesy, rozmawiać o ich problemach. Ale kiedy wracałam do pustego mieszkania, znów ogarniała mnie fala smutku.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie matka.
– Aniu, możesz przyjechać? Babcia jest chora.
Pojechałam bez wahania. W domu panowała napięta atmosfera – wszyscy byli zmęczeni i rozdrażnieni.
– Marta nie może przyjechać, ma ważne spotkanie w pracy – powiedziała matka z wyrzutem.
Zostałam więc sama przy łóżku babci przez całą noc. Trzymałam ją za rękę i słuchałam jej szeptów o dawnych czasach.
– Jesteś dobra dziewczyna, Aniu – powiedziała nagle babcia słabym głosem.
Te słowa były dla mnie jak balsam na ranę.

Babcia zmarła kilka dni później. Na pogrzebie wszyscy płakali, ale ja czułam tylko pustkę i żal za tymi wszystkimi niewypowiedzianymi słowami.

Po pogrzebie matka podeszła do mnie.
– Dziękuję ci za opiekę nad babcią – powiedziała cicho.
To był pierwszy raz w życiu, kiedy usłyszałam od niej coś na kształt uznania.

Dziś mam trzydzieści dwa lata i nadal mieszkam sama. Czasem spotykam się z Martą na kawie – ona opowiada o swoich dzieciach i sukcesach zawodowych, a ja słucham z uśmiechem na twarzy i smutkiem w sercu.

Często zastanawiam się: czy można nauczyć się kochać siebie i innych, jeśli nigdy nie było się kochanym? Czy da się przerwać ten łańcuch chłodu i obojętności? Może odpowiedź kryje się gdzieś głęboko we mnie…