Niechciana wina, czyli tak układają się gwiazdy

— Jesteś blady… Może jednak weźmiemy taksówkę? — Zosia patrzyła na mnie z troską, której nie potrafiłem już przyjąć. Drzwi restauracji zamknęły się za nami, tłumiąc gwar i śmiechy. Przez chwilę staliśmy w półmroku, a światło latarni rozciągało nasze cienie na mokrym bruku. — Nie trzeba, dojedziemy tramwajem — odpowiedziałem zbyt ostro, jakbym chciał odciąć się od jej czułości. W głowie miałem chaos. Czułem, że coś się wydarzy tej nocy, choć jeszcze nie wiedziałem co.

Zosia milczała przez chwilę, potem ruszyła przodem, a ja szedłem za nią jak cień. Wciąż słyszałem w uszach słowa mojego szefa z popołudniowej rozmowy: „Jakub, musimy porozmawiać o tej sprawie z fakturami. Ktoś musi wziąć za to odpowiedzialność.” Wiedziałem, że to nie ja popełniłem błąd, ale wszyscy patrzyli na mnie. W pracy zawsze byłem tym „porządnym”, na którego można zrzucić winę, bo nigdy się nie broni.

— Coś się stało? — Zosia próbowała jeszcze raz. — Jesteś inny od kilku dni.

Zatrzymałem się pod latarnią. — W pracy jest bałagan. Szukają winnego, a ja… chyba padnie na mnie.

Zosia westchnęła. — Przecież zawsze jesteś uczciwy. Powiedz im prawdę.

— To nie takie proste. Tam nikt nie słucha prawdy. Każdy dba tylko o siebie.

Szliśmy dalej w milczeniu. Noc była lepka od wilgoci i napięcia. Przypomniałem sobie, jak jeszcze rok temu śmialiśmy się wracając z kina, trzymając się za ręce. Teraz między nami była przepaść. Zosia coraz częściej patrzyła na mnie z wyrzutem, jakby moje zmęczenie było jej osobistą porażką.

Na przystanku tramwajowym czekało kilka osób. Starsza kobieta z siatkami, chłopak w słuchawkach, para kłócąca się półgłosem. Zosia stanęła obok mnie, ale nie dotykała mojej dłoni. Czułem jej dystans jak zimny powiew.

— Może powinniśmy wyjechać na weekend? — zaproponowała nagle. — Odpocząć od wszystkiego.

Pokręciłem głową. — Nie mogę teraz zostawić pracy. Jeśli mnie zwolnią…

— Zawsze tylko praca! — wybuchła nagle. — A ja? A nasz dom? Myślisz tylko o tym, żeby przetrwać kolejny dzień!

Tramwaj nadjechał z piskiem hamulców. Wsiedliśmy w milczeniu. Zosia usiadła przy oknie i patrzyła w ciemność miasta. Ja stałem obok niej, trzymając się poręczy. Czułem się jak intruz we własnym życiu.

Wysiedliśmy dwa przystanki dalej. Droga do domu prowadziła przez park. Noc była gęsta i cicha, tylko gdzieś w oddali szczekał pies.

— Zosia… — zacząłem niepewnie.

— Nie chcę teraz rozmawiać — przerwała mi chłodno.

W domu panowała cisza. Zosia zamknęła się w łazience, a ja usiadłem w kuchni przy zlewie pełnym brudnych naczyń. Próbowałem zebrać myśli, ale wszystko wydawało się bez sensu.

Telefon zadzwonił nagle i głośno. Spojrzałem na ekran: „Mama”.

— Kuba? Wszystko w porządku? — usłyszałem jej zatroskany głos.

— Tak, mamo… wszystko dobrze — skłamałem automatycznie.

— Słyszałam od cioci Eli, że w pracy masz kłopoty…

Zacisnąłem powieki ze złością. Nawet tu nie miałem spokoju.

— Poradzę sobie — powiedziałem krótko i rozłączyłem się.

Wtedy usłyszałem trzask drzwi łazienki i kroki Zosi.

— Kuba… przepraszam. Po prostu jestem zmęczona tym wszystkim — powiedziała cicho.

Spojrzałem na nią i zobaczyłem łzy w jej oczach. Chciałem ją przytulić, ale coś mnie powstrzymało.

— Ja też jestem zmęczony — wyszeptałem.

Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Spojrzeliśmy na siebie zaskoczeni. Było już po północy.

Otworzyłem drzwi i zobaczyłem Pawła — mojego kolegę z pracy.

— Kuba, musisz natychmiast przyjechać do biura! Szef chce cię widzieć! — powiedział zdyszany.

— Teraz? O tej godzinie?

— Tak! Coś się stało z tymi fakturami…

Zosia spojrzała na mnie przerażona.

— Nie idź… Proszę cię…

Ale wiedziałem, że muszę tam być. Wziąłem kurtkę i wybiegłem za Pawłem w noc.

W biurze panował chaos. Światła paliły się w każdym pokoju, ludzie krzątali się nerwowo.

Szef czekał na mnie przy swoim biurku.

— Jakubie, mamy problem. Ktoś próbował ukryć błąd w dokumentach i wygląda na to, że to twoje nazwisko widnieje pod ostatnią korektą.

Serce mi zamarło.

— To nie ja! — powiedziałem stanowczo.

Szef spojrzał na mnie zimno.

— Musimy to wyjaśnić jutro rano przed zarządem. Jeśli nie znajdziesz dowodów swojej niewinności…

Wyszedłem z biura jak skazaniec. Noc była jeszcze ciemniejsza niż wcześniej. Czułem się samotny jak nigdy dotąd.

Wróciłem do domu nad ranem. Zosia spała na kanapie w salonie, trzymając mój sweter jak talizman.

Usiadłem obok niej i patrzyłem w okno na budzące się miasto.

Czy naprawdę jestem winny tylko dlatego, że tak układają się gwiazdy? Czy można być ofiarą przypadku i cudzej decyzji? A może to ja sam pozwoliłem sobie odebrać głos i teraz płacę za własną bierność?

Nie wiem już, gdzie kończy się moja odpowiedzialność, a zaczyna cudza wina…