„O 7 rano przyniosłam do dzieci świeże jedzenie, ale mój syn mi nawet nie podziękował, tylko wyrzucił mnie za drzwi”: Historia matki, która kochała za bardzo

— Mamo, proszę, nie rób tego więcej. — Głos Michała był cichy, ale stanowczy. Stał w drzwiach swojego mieszkania, w piżamie, z rozczochranymi włosami. W rękach trzymał torbę z jedzeniem, które przyniosłam o świcie. — Nie chcemy, żebyś tak wcześnie przychodziła.

Zamarłam. W jednej chwili poczułam się jak dziecko, które zrobiło coś złego i czeka na karę. Przecież chciałam dobrze! Przyniosłam świeże bułki, twarożek, jajka od sąsiadki ze wsi. Wszystko po to, żeby Michał i jego żona, Kasia, mieli co jeść. Żeby wnuczka, mała Zosia, miała zdrowe śniadanie. Czy to naprawdę tak wiele?

— Michał… — zaczęłam niepewnie. — Przecież zawsze lubiłeś moje śniadania. Pamiętasz, jak robiłam ci naleśniki przed maturą? Zawsze mówiłeś, że tylko moje są takie puszyste.

Westchnął ciężko i spojrzał na mnie z rezygnacją. — To było dawno temu, mamo. Teraz mamy swoje życie. Proszę cię… — Jego wzrok uciekł gdzieś w bok.

Za jego plecami zobaczyłam Kasię. Stała oparta o framugę kuchni, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Patrzyła na mnie chłodno, bez uśmiechu. Zosia bawiła się na dywanie, nieświadoma napięcia unoszącego się w powietrzu.

— Może chociaż zostawię jedzenie? — zapytałam cicho.

— Dziękujemy, ale nie trzeba — odpowiedziała Kasia, zanim Michał zdążył się odezwać. — Mamy wszystko, czego potrzebujemy.

Drzwi zamknęły się powoli, niemal bezgłośnie. Stałam przez chwilę na klatce schodowej z torbą w ręku i łzami w oczach. W głowie dudniło mi jedno pytanie: gdzie popełniłam błąd?

Wróciłam do domu na trzęsących się nogach. Mąż jeszcze spał. Odkąd przeszedł na emeryturę, całe dnie spędzał przed telewizorem albo w ogródku. Nasze rozmowy ograniczały się do wymiany informacji o pogodzie i cenach w sklepie. Michał był naszym jedynym dzieckiem, naszym światem.

Zawsze powtarzałam sobie: „Nie będziesz taka jak twoja matka”. Moja mama była chłodna i surowa. Po rozwodzie z ojcem zamknęła się w sobie i przestała się mną interesować. Ja chciałam być inna — czuła, obecna, gotowa do poświęceń.

Kiedy Michał był mały, robiłam wszystko, by niczego mu nie brakowało. Pracowałam na dwa etaty: rano w szkole jako nauczycielka polskiego, po południu korepetycje. Nie jeździliśmy na wakacje, bo trzeba było odkładać na mieszkanie dla niego. Kiedy dostał się na studia do Warszawy, płakałam przez tydzień ze szczęścia i strachu jednocześnie.

Pamiętam dzień, kiedy przyprowadził Kasię do domu. Była ładna, uśmiechnięta, trochę nieśmiała. Zrobiłam jej placek drożdżowy i zaparzyłam herbatę z malinami. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Myślałam wtedy: „Może będziemy jak matka i córka”.

Ale z czasem coś zaczęło się psuć. Kasia coraz rzadziej dzwoniła, Michał przestał przyjeżdżać na niedzielne obiady. Zosia urodziła się w pandemii — widywałam ją tylko przez szybę albo na zdjęciach w telefonie.

Zaczęłam czuć się niepotrzebna. Próbowałam pomagać: gotowałam obiady, kupowałam ubranka dla wnuczki, sprzątałam im mieszkanie „przy okazji”. Ale za każdym razem widziałam w oczach Kasi irytację.

— Mamo, nie musisz tego robić — mówił Michał coraz częściej.

Ale ja musiałam. Bo jeśli nie ja, to kto?

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka z bloku Kasi i Michała.

— Pani Aniu, widziałam panią synową na klatce schodowej. Mówiła do kogoś przez telefon: „Ona znowu przyszła bez zapowiedzi! Nie mogę już tego wytrzymać!” — relacjonowała z przejęciem.

Serce mi zamarło. Czy naprawdę jestem dla nich ciężarem?

Wieczorem próbowałam porozmawiać z mężem.

— Może rzeczywiście przesadzam? Może powinnam im dać więcej swobody? — zapytałam niepewnie.

— Daj spokój — mruknął spod koca. — Młodzi teraz tacy są. My też chcieliśmy mieć święty spokój od rodziców.

Ale ja nie potrafiłam odpuścić.

Któregoś dnia postanowiłam zadzwonić do Michała.

— Synku, może przyjedziecie do nas na obiad w niedzielę? Zrobię twoje ulubione gołąbki.

— Mamo… mamy już plany z Kasią i Zosią — odpowiedział szybko.

— A może chociaż wpadniecie na kawę?

— Nie wiem… zobaczymy.

Rozłączył się pierwszy raz w życiu bez słowa „kocham cię”.

Zaczęłam podejrzewać Kasię o wszystko najgorsze. To ona odciąga mi syna! To ona nastawia go przeciwko mnie! Przecież zawsze byliśmy sobie tak bliscy…

Pewnej nocy nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, aż w końcu usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać. Mąż przewrócił się na drugi bok i udawał, że śpi.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Kasią twarzą w twarz.

Pojechałam do nich bez zapowiedzi — jak zwykle z torbą pełną jedzenia.

Kasia otworzyła drzwi i spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.

— Pani Aniu… proszę wejść — powiedziała chłodno.

Usiadłyśmy w kuchni przy stole. Zosia bawiła się klockami pod stołem.

— Kasiu… czy ja coś zrobiłam nie tak? — zapytałam drżącym głosem.

Spojrzała na mnie długo i ciężko westchnęła.

— Pani Aniu… ja wiem, że pani chce dobrze. Ale my też chcemy mieć swoje życie. Chcemy sami decydować o tym, co jemy na śniadanie i kiedy sprzątamy mieszkanie. Czasem czuję się jak dziecko we własnym domu…

Zaniemówiłam.

— Ja tylko… chciałam pomóc — wyszeptałam.

— Wiem. Ale czasem pomoc jest jak ciężar… Proszę nam zaufać.

Wyszłam stamtąd jak zbity pies. Po raz pierwszy poczułam prawdziwą samotność.

Przez kolejne tygodnie próbowałam się powstrzymać od dzwonienia i odwiedzin bez zapowiedzi. Było mi ciężko — całe życie byłam matką „na pełen etat”. Teraz miałam być tylko dodatkiem?

Któregoś dnia zadzwonił Michał.

— Mamo… przepraszam za ostatnio. Chciałem tylko powiedzieć, że doceniam wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Ale muszę nauczyć się być ojcem po swojemu.

Poczułam ulgę i smutek jednocześnie.

Dziś siedzę przy oknie z kubkiem herbaty i patrzę na plac zabaw pod blokiem. Widzę tam Zosię z Kasią i Michałem. Śmieją się razem — bez mojej pomocy.

Czy można kochać za bardzo? Czy matka powinna umieć odejść na drugi plan? Czasem myślę: może gdybym mniej dawała siebie innym, dziś byłabym mniej samotna?