Obca we własnym domu: Historia matki, która poświęciła wszystko dla dzieci, a została sama
— Mamo, ale przecież mówiłam ci, żebyś zadzwoniła wcześniej! — głos Agnieszki był chłodny, niemal obcy. Stałam na wycieraczce jej mieszkania w Warszawie, z walizką w ręku, a serce waliło mi jak młot. Przez chwilę miałam ochotę odwrócić się i uciec, ale przecież nie po to wracałam do Polski po tylu latach.
Wszystko zaczęło się dwadzieścia lat temu, kiedy mój mąż, Andrzej, zginął w wypadku samochodowym. Zostałam sama z dwójką dzieci — Agnieszką i Michałem. Miałam wtedy trzydzieści sześć lat i żadnych oszczędności. Praca w sklepie spożywczym ledwo starczała na czynsz i jedzenie. Kiedy znajoma zaproponowała mi wyjazd do Niemiec do pracy jako opiekunka osób starszych, nie zastanawiałam się długo. Obiecałam sobie, że wrócę, gdy tylko odłożę na mieszkania dla dzieci.
Przez lata żyłam na walizkach. Pracowałam po kilkanaście godzin dziennie, spałam w obcych domach, tęskniłam za dziećmi. Każdy telefon od nich był dla mnie świętem. — Mamo, dostałem piątkę z matematyki! — krzyczał Michał przez słuchawkę. — Mamo, dostałam się do liceum! — cieszyła się Agnieszka. A ja płakałam po cichu w łazience, żeby nikt nie widział.
Kiedy w końcu udało mi się kupić im mieszkania — Agnieszce w Warszawie, Michałowi w Krakowie — poczułam dumę. Wierzyłam, że teraz wszystko się ułoży. Że wrócę do Polski i znów będziemy rodziną.
Ale rzeczywistość okazała się inna.
— Mamo, nie możesz tak po prostu przyjeżdżać bez zapowiedzi — powtórzyła Agnieszka, patrząc na mnie z irytacją. Za jej plecami słyszałam głosy wnuków: — Kto to? — To babcia — odpowiedziała cicho.
Weszłam do środka. Wnuki przybiegły przywitać się ze mną, ale Agnieszka szybko je odciągnęła. — Macie lekcje do odrobienia — powiedziała stanowczo.
Wieczorem usiadłyśmy przy stole. — Mamo, ja mam swoje życie. Dzieci, praca, dom… Nie mogę cię teraz przyjąć na dłużej. Może pojedziesz do Michała? On ma większe mieszkanie.
Zadzwoniłam do syna jeszcze tego samego wieczoru.
— Mamo… — Michał zawahał się przez chwilę. — Wiesz, Asia jest teraz w ciąży i trochę się stresuje. Może lepiej będzie, jak zostaniesz u Agnieszki?
Zrozumiałam wtedy, że nie mam dokąd pójść.
Przez kolejne dni czułam się jak cień w mieszkaniu córki. Rano wychodziła do pracy, wnuki do szkoły, a ja zostawałam sama z pustką i ciszą. Próbowałam gotować obiad, ale Agnieszka kręciła nosem: — Mamo, dzieci nie jedzą już schabowych. Teraz wszystko musi być fit.
Wieczorami słyszałam ich rozmowy za zamkniętymi drzwiami sypialni:
— Co my zrobimy z mamą?
— Nie wiem… Może powinna wrócić do Niemiec?
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zapytałam:
— Agnieszko… Czy ja naprawdę przeszkadzam?
Córka spojrzała na mnie bezradnie:
— Mamo, my już mamy swoje życie. Ty byłaś zawsze gdzieś indziej… Nie wiem nawet, co lubisz jeść na śniadanie.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego.
Zrozumiałam wtedy, że przez te wszystkie lata byłam dla nich tylko głosem w telefonie i przelewem na koncie. Nie znałam ich codzienności, ich problemów ani radości. Nie byłam częścią ich życia.
Zdecydowałam się wyjechać do starego domu na wsi pod Lublinem. Tam wszystko pachniało przeszłością: stary kredens po babci, zdjęcia Andrzeja na ścianie, dziecięce rysunki schowane w szufladzie.
Pewnego wieczoru zadzwoniła Agnieszka:
— Mamo… Przepraszam, jeśli cię zraniłam. Po prostu nie umiem być z tobą blisko. Za dużo czasu minęło.
Milczałam długo.
— Ja też przepraszam — wyszeptałam. — Chciałam dobrze… Ale chyba nie umiałam być matką na odległość.
Od tamtej pory widujemy się rzadko. Czasem dzwonią wnuki: — Babciu, opowiedz nam o dziadku! — I wtedy czuję, że jeszcze jestem komuś potrzebna.
Często siadam wieczorem przy oknie i pytam samą siebie: Czy naprawdę można odzyskać rodzinę po tylu latach rozłąki? Czy da się naprawić to, co zostało złamane przez czas i samotność? Może ktoś z was zna odpowiedź…