Oddałam dom córce, a teraz każe mi się wynosić – historia zdrady pod własnym dachem
– Mamo, musimy porozmawiać – głos Agnieszki był chłodny, niemal obcy. Stała w kuchni, oparta o blat, z założonymi rękami. W jej oczach nie było już czułości, którą pamiętałam z dzieciństwa.
– O czym chcesz rozmawiać? – zapytałam niepewnie, czując jak serce zaczyna mi łomotać.
– O tym, że to już nie może tak dalej wyglądać. Potrzebuję przestrzeni. Ty… Ty powinnaś znaleźć sobie coś własnego. Może dom spokojnej starości?
Zamarłam. Słowa córki uderzyły mnie mocniej niż jakikolwiek cios. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz się przewrócę. Przecież to był mój dom. Mój azyl, moje miejsce na ziemi. To ja go budowałam z jej ojcem, cegła po cegle, przez lata wyrzekając się wszystkiego dla rodziny.
Agnieszka zawsze była moją dumą. Zawsze powtarzałam znajomym: „Moja córka to złote dziecko”. Kiedy jej ojciec zmarł nagle na zawał, miała zaledwie siedemnaście lat. Musiałam być silna dla niej i dla młodszego syna, Pawła. Pracowałam na dwa etaty – rano w szkole jako woźna, popołudniami sprzątałam u sąsiadów. Wszystko po to, by dzieci miały lepsze życie.
Oddałam jej dom dwa lata temu. Notariusz, podpisy, łzy wzruszenia. „Mamo, przecież zawsze będziesz tu mieszkać z nami” – mówiła wtedy Agnieszka, ściskając moją dłoń. Wierzyłam jej bezgranicznie. Była moją córką.
Teraz patrzyła na mnie jak na intruza.
– Agnieszko… Przecież to jest mój dom… – wyszeptałam.
– Był twój. Teraz jest mój. Potrzebuję spokoju. Michał (jej mąż) też nie czuje się tu swobodnie. Dzieci dorastają, brakuje nam miejsca.
Z kuchni dobiegł mnie śmiech wnuczki, Zosi. Miała osiem lat i zawsze przybiegała do mnie po szkole z zeszytem pełnym rysunków. „Babciu, zobacz!” – wołała każdego dnia. Czy teraz już nie będę mogła patrzeć jak dorasta?
Wyszłam na ganek i usiadłam na ławce pod starą lipą. Pamiętam jak sadziłam ją z mężem w dniu narodzin Agnieszki. Drzewo rosło razem z nią – silne, piękne, dumne. Tak jak ona kiedyś była.
Wieczorem zadzwoniłam do Pawła.
– Synku… Twoja siostra chce mnie wyrzucić z domu.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Mamo… Przecież to niemożliwe. Przecież oddałaś jej dom tylko formalnie…
– Nie chcę się kłócić – przerwałam mu cicho. – Ale nie mam dokąd pójść.
Paweł mieszkał w Krakowie z żoną i dwójką dzieci w dwupokojowym mieszkaniu. Wiedziałam, że nie ma tam dla mnie miejsca.
Następnego dnia Agnieszka wróciła do rozmowy.
– Mamo, znalazłam kilka domów opieki w okolicy. Jeden jest naprawdę ładny, mają ogród i zajęcia dla seniorów…
– Nie jestem jeszcze taka stara! – wybuchłam nagle. – Chcesz się mnie pozbyć?
– To nie tak… Po prostu… Chcę żyć po swojemu.
Wtedy zrozumiałam: dla niej byłam ciężarem. Przeszkodą w drodze do szczęścia.
Przez kolejne dni chodziłam po domu jak cień. Unikałam wzroku Agnieszki i Michała. Zosia próbowała mnie pocieszać:
– Babciu, nie wyjeżdżaj! Kto będzie mi czytał bajki?
Przytuliłam ją mocno i poczułam łzy napływające do oczu.
Wieczorami rozmawiałam z sąsiadką, panią Haliną.
– Mario, nie daj się tak traktować! To twój dom!
– Już nie mój – odpowiedziałam cicho.
Zaczęły się kłótnie o drobiazgi: o to, że zostawiłam kubek na stole; o to, że za głośno rozmawiam przez telefon; o to, że przeszkadzam wnukom w nauce.
Czułam się coraz bardziej obca we własnych czterech ścianach.
Pewnego dnia spakowałam walizkę i wyszłam bez słowa. Poszłam do pani Haliny.
– Zostanę u ciebie kilka dni… Muszę pomyśleć.
Siedziałyśmy przy herbacie do późna w nocy.
– Mario, musisz walczyć o siebie! Nie pozwól im odebrać ci godności!
Ale jak walczyć z własnym dzieckiem?
Po tygodniu zadzwoniła Agnieszka:
– Mamo… Może przesadziłam… Ale nie mogę już cofnąć tego, co powiedziałam.
Nie odpowiedziałam nic. W głowie miałam tylko jedno pytanie: gdzie popełniłam błąd?
Dziś mieszkam u pani Haliny. Czasem odwiedzam Zosię w szkole, ale już nie jestem częścią ich życia. Dom stoi pusty bez mojego śmiechu i zapachu ciasta drożdżowego.
Często pytam siebie: czy warto było poświęcić wszystko dla rodziny? Czy matka może być naprawdę szczęśliwa, jeśli jej dzieci odwracają się od niej w najtrudniejszym momencie życia?
A może to ja powinnam nauczyć się żyć tylko dla siebie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?