„Oddałam wszystko córce, a teraz nie mam nawet gdzie przenocować. Czy to jest sprawiedliwe?”
– Mamo, naprawdę nie mogę cię teraz przenocować. Michał jest zmęczony po pracy, a dzieci mają jutro ważny sprawdzian. – Głos Kasi drżał lekko, ale nie patrzyła mi w oczy. Stałam w jej przedpokoju, z walizką w ręku, czując się jak intruz w domu, który przecież pomogłam jej kupić.
Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystko na podłogę i wykrzyczeć całą prawdę: że to ja przez dwadzieścia lat odkładałam każdy grosz, rezygnowałam z wakacji, nowych butów i własnych marzeń, żeby ona mogła mieć lepsze życie. Ale tylko zacisnęłam usta i skinęłam głową.
– Rozumiem – powiedziałam cicho, choć wcale nie rozumiałam. – Może znajdę coś u Zosi.
Kasia odwróciła się szybko i zniknęła w kuchni. Słyszałam jeszcze, jak mówi do Michała: – Mama znowu chce zostać na noc. Nie wiem, co robić…
Wyszłam na klatkę schodową, czując łzy napływające do oczu. Przez całą drogę do tramwaju powtarzałam sobie: „Nie płacz. Jesteś silna. Dasz radę.” Ale w środku czułam się jak dziecko, które ktoś zostawił na mrozie.
Kiedy Kasia była mała, byłam dla niej wszystkim. Po śmierci męża zostałyśmy same. Pracowałam na dwa etaty – rano w szkole jako woźna, po południu sprzątałam biura. Każdą złotówkę odkładałam do koperty z napisem „Dom Kasi”. Gdy miała siedemnaście lat i marzyła o własnym pokoju, obiecałam jej: „Zrobię wszystko, żebyś kiedyś miała swój kąt.”
I zrobiłam. Gdy skończyła studia i poznała Michała, pomogłam im zebrać wkład własny na mieszkanie. Sprzedałam działkę po rodzicach pod Warszawą – jedyną pamiątkę po moim dzieciństwie. Nie żałowałam ani przez chwilę. Byłam dumna, gdy odbierali klucze do nowego mieszkania na Bielanach.
Przez pierwsze lata wszystko układało się dobrze. Kasia dzwoniła codziennie, zapraszała mnie na obiady, wnuki przybiegały z rysunkami. Ale z czasem coś się zmieniło. Michał coraz częściej patrzył na mnie z niechęcią, a Kasia zaczęła mówić: „Mamo, musimy mieć trochę prywatności.”
Pewnego dnia usłyszałam przez przypadek ich rozmowę:
– Twoja mama znowu zostaje na noc? – zapytał Michał zirytowany.
– Przecież nie ma gdzie spać…
– Ale to nasz dom! Chcę mieć trochę spokoju po pracy.
Zrobiło mi się wtedy tak przykro, że przez tydzień nie odbierałam telefonów od Kasi. Ale ona przyszła do mnie sama:
– Mamo, nie obrażaj się. Po prostu… my też chcemy czasem pobyć sami.
Zrozumiałam wtedy, że coś się skończyło. Że mój dom już nie jest moim domem.
Teraz, kiedy zachorowałam i musiałam przejść operację biodra, najbardziej potrzebowałam bliskości rodziny. Zosia – moja przyjaciółka z pracy – przyjęła mnie pod swój dach na kilka dni. Ale to nie było to samo. Leżałam wieczorami i patrzyłam w sufit, pytając siebie: „Gdzie popełniłam błąd?”
Kasia odwiedziła mnie tylko raz w szpitalu. Przyniosła kwiaty i czekoladki.
– Mamo, przepraszam, ale dzieci mają tyle zajęć… Michał pracuje po godzinach…
Patrzyłam na nią i widziałam w niej tę małą dziewczynkę z warkoczykami, która tuliła się do mnie po koszmarze sennym. Teraz była dorosłą kobietą z własnymi problemami i własnym życiem.
Po powrocie do domu Zosi próbowałam zadzwonić do Kasi:
– Kasiu, czy mogłabym u was zostać na kilka dni? Potrzebuję pomocy przy rehabilitacji.
Usłyszałam ciszę w słuchawce.
– Mamo… To naprawdę trudne… Michał jest przeciwny…
Nie dokończyła zdania. Rozłączyła się szybko.
Przez kolejne dni czułam się coraz gorzej – nie fizycznie, ale psychicznie. Zosia próbowała mnie pocieszać:
– Marysiu, twoja córka cię kocha. Może po prostu nie umie tego okazać?
Ale ja wiedziałam swoje. Czułam się zdradzona przez własne dziecko.
W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do Kasi bez zapowiedzi. Otworzyła mi drzwi zaskoczona:
– Mamo? Co się stało?
– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.
Usiadłyśmy w kuchni. Michał zamknął się w pokoju dzieci.
– Kasiu, całe życie ci pomagałam. Oddałam ci wszystko, co miałam. Teraz potrzebuję twojej pomocy…
Kasia spuściła wzrok.
– Wiem… Ale boję się konfliktów z Michałem… On uważa, że przesadzasz…
– A ty? Co ty uważasz?
Milczała długo.
– Chciałabym ci pomóc… Ale boję się, że wszystko się rozpadnie…
Poczułam wtedy ogromny żal – nie tylko do niej, ale też do siebie samej. Może za bardzo ją chroniłam? Może powinnam była nauczyć ją stawiać granice?
Wyszłam stamtąd z ciężkim sercem. Wiedziałam już, że muszę zacząć żyć dla siebie.
Dziś mieszkam sama w małym mieszkaniu komunalnym na Pradze. Czasem odwiedzają mnie wnuki – wtedy czuję się szczęśliwa. Ale relacja z Kasią już nigdy nie będzie taka sama.
Często pytam siebie: czy warto było poświęcić wszystko dla dziecka? Czy matka powinna oczekiwać wdzięczności? A może to ja za dużo wymagałam?
Czy wy też kiedyś poczuliście się obcy we własnej rodzinie? Jak sobie z tym poradziliście?