Oddaliśmy synowi mieszkanie, a on je wynajął: Historia rodzinna z Mazowsza

— Michał, czy ty naprawdę uważasz, że to dobry pomysł? — zapytałam, patrząc na męża przez kuchenne okno, za którym powoli zapadał zmierzch nad Warszawą. Właśnie skończyliśmy pakować ostatnie kartony do naszego starego volkswagena. Nasze mieszkanie na Pradze, choć niewielkie i skromne, było całym naszym światem przez ponad dwadzieścia lat. To tutaj wychowaliśmy naszego syna, Pawła. To tutaj przeżyliśmy wszystkie wzloty i upadki.

Michał spojrzał na mnie z tym swoim spokojem, który zawsze mnie irytował w chwilach niepewności.

— Maria, Paweł jest dorosły. Skończył studia, znalazł pracę. Niech ma swoje miejsce. My przecież zawsze marzyliśmy o domku na wsi. Czas pomyśleć o sobie.

Westchnęłam ciężko. Może rzeczywiście nadszedł czas na zmiany? Może powinniśmy pozwolić sobie na odrobinę spokoju po tych wszystkich latach harówki? Pracowałam jako nauczycielka w podstawówce, Michał był kierowcą autobusu miejskiego. Nigdy nie mieliśmy łatwo. Gdy byłam w ciąży z Pawłem, nie mogłam sobie pozwolić na urlop macierzyński. Zamiast tego wróciłam do pracy po dwóch tygodniach, karmiąc syna mlekiem modyfikowanym i zostawiając go pod opieką sąsiadki. Czułam się winna, ale nie mieliśmy wyboru.

Przez lata oszczędzaliśmy każdy grosz. Nie było wakacji za granicą, nie było nowych samochodów ani markowych ubrań. Wszystko po to, żeby Paweł miał lepszy start niż my. Kiedy dostał się na politechnikę, płakałam ze szczęścia i dumy.

Teraz miał własną pracę w IT i dziewczynę, Martynę. Byli młodzi, ambitni, pełni planów. Oddaliśmy im klucze do mieszkania z myślą, że będą tu szczęśliwi.

Przeprowadzka na wieś była dla mnie szokiem. Nasz domek pod Wyszkowem był stary, wymagał remontu i codziennych napraw. Michał był w swoim żywiole – majsterkował od rana do wieczora. Ja czułam się zagubiona. Brakowało mi miasta, ludzi, pracy. Czułam się niepotrzebna.

Po kilku tygodniach zadzwoniła sąsiadka z Warszawy.

— Mario, kto to są ci młodzi ludzie w waszym mieszkaniu? — zapytała z wyraźnym niepokojem.

Zamarłam. Zadzwoniłam do Pawła natychmiast.

— Synku, co się dzieje? Kto mieszka w naszym mieszkaniu?

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Mamo… Ja… Wynająłem mieszkanie — powiedział cicho.

— Wynająłeś?! — krzyknęłam tak głośno, że Michał wbiegł do pokoju.

— Mamo, potrzebujemy pieniędzy na wkład własny do kredytu na nowe mieszkanie z Martyną. To tylko na rok…

Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Oddaliśmy mu wszystko, co mieliśmy. Zaufaliśmy mu bezgranicznie.

— Paweł… Myślałam, że to będzie wasz dom…

— Mamo, proszę cię… To tylko mieszkanie! Wy przecież macie swój domek!

Rozłączyłam się bez słowa. Michał patrzył na mnie pytająco.

— Wynajął nasze mieszkanie — powiedziałam drżącym głosem.

Przez kolejne dni nie mogłam spać. Czułam się zdradzona i wykorzystana. Przypominały mi się wszystkie noce spędzone przy biurku nad sprawdzaniem zeszytów, wszystkie święta spędzone w pracy, żeby Paweł miał buty na zimę i książki do szkoły.

Michał próbował mnie pocieszać:

— Daj mu szansę. Może naprawdę tego potrzebuje?

Ale ja nie potrafiłam tak łatwo wybaczyć. Czułam się jakby ktoś wyrwał mi serce.

Po miesiącu Paweł przyjechał do nas na wieś. Przywiózł Martynę. Byli spięci i wyraźnie zdenerwowani.

— Mamo… Tato… Chcemy wam wszystko wyjaśnić — zaczął Paweł niepewnie.

Martyna ścisnęła go za rękę.

— Chcemy kupić własne mieszkanie. Wynajem waszego daje nam szansę na lepszą przyszłość…

Patrzyłam na nich długo w milczeniu. Widziałam w oczach syna ten sam strach i determinację, które znałam z własnej młodości.

— Paweł… My oddaliśmy ci to mieszkanie z myślą o tobie… Nie po to, żebyś je zamienił na pieniądze — powiedziałam cicho.

— Mamo… Chcemy być samodzielni. Nie chcemy żyć tylko dzięki wam…

Wtedy zrozumiałam coś ważnego: on nie chciał nas zranić. Chciał tylko być dorosły po swojemu.

Przez długi czas nie potrafiłam się pogodzić z jego decyzją. Ale powoli zaczęłam rozumieć, że nasze dzieci muszą popełniać własne błędy i podejmować własne decyzje – nawet jeśli nas bolą.

Dziś nasze relacje są inne niż kiedyś. Jest w nich więcej dystansu, ale też więcej szacunku dla granic drugiego człowieka. Czasem tęsknię za dawnymi czasami – za małym Pawłem bawiącym się klockami na dywanie w naszym mieszkaniu na Pradze.

Czy dobrze zrobiliśmy oddając mu wszystko? Czy można nauczyć dziecko odpowiedzialności bez bólu rozczarowania? Może każdy rodzic musi kiedyś przeżyć taki moment – kiedy dziecko wybiera własną drogę, nawet jeśli prowadzi ona przez nasze złamane serce.