Ostatnie marzenie: Ucieczka od „matki”, która burzy spokój

— Znowu to robisz, Marto! — głos mamy przeszył ciszę jak nóż. Stałam w kuchni, trzymając kubek z herbatą, a jej twarz odbijała się w oknie, zniekształcona przez wieczorne światło. — Znowu zostawiłaś naczynia w zlewie. Ile razy mam ci powtarzać? Czy ty w ogóle mnie słuchasz?

Nie odpowiedziałam. W środku czułam tylko pustkę i zmęczenie. To był kolejny wieczór, kolejna kłótnia o nic i o wszystko naraz. Mama zawsze znajdowała powód, by wywołać burzę. Czasem wystarczyło jedno moje spojrzenie, czasem cisza, a czasem zwykły kubek w zlewie. Od miesięcy czułam się jak więzień we własnym domu.

Kiedyś było inaczej. Pamiętam wakacje nad jeziorem w Giżycku — tata śmiał się, mama piekła naleśniki na kuchence turystycznej, a ja z bratem budowaliśmy zamki z piasku. Byliśmy rodziną. Byliśmy szczęśliwi. Ale potem coś się zmieniło. Tata coraz częściej wyjeżdżał w delegacje, brat wyprowadził się na studia do Krakowa, a ja zostałam sama z mamą i jej wiecznym niezadowoleniem.

— Słyszysz mnie w ogóle? — powtórzyła głośniej.

— Tak, słyszę — odpowiedziałam cicho, nie patrząc jej w oczy.

— To dlaczego nie reagujesz? — Jej głos drżał od tłumionej złości. — Jesteś taka sama jak twój ojciec. On też zawsze uciekał od problemów.

Zacisnęłam dłonie na kubku tak mocno, że aż zabolały mnie palce. Chciałam krzyknąć, powiedzieć jej, że to ona jest problemem, że nie daje mi oddychać, że nie pozwala mi być sobą. Ale wiedziałam, że to nic nie da. Próbowałam już tyle razy.

W moim pokoju ściany były świadkami moich łez i szeptanych modlitw o spokój. Każdego wieczoru marzyłam tylko o jednym: żeby zasnąć i obudzić się gdzieś indziej, gdzie nikt nie będzie mnie kontrolował, krytykował, gdzie będę mogła być po prostu Martą.

Pewnego dnia wróciłam ze szkoły wcześniej. W przedpokoju leżały walizki taty. Mama stała przy drzwiach z założonymi rękami.

— Twój ojciec wyjeżdża na dłużej — powiedziała chłodno. — Nie wiem, czy wróci.

Nie zapytałam dlaczego. Wiedziałam. Tata nie wytrzymał tej atmosfery. Zostawił mnie samą na polu minowym.

Od tego dnia mama była jeszcze bardziej nerwowa. Każdy mój ruch był oceniany, każdy gest analizowany pod lupą podejrzliwości.

— Gdzie byłaś? — pytała za każdym razem, gdy wracałam do domu choćby pięć minut później.

— U Oli — odpowiadałam zgodnie z prawdą.

— Znowu ta twoja Ola! Lepiej byś się uczyła zamiast włóczyć się po mieście!

Z czasem przestałam zapraszać kogokolwiek do domu. Wstydziłam się jej krzyków, jej wiecznych pretensji i tego, jak potrafiła upokorzyć mnie przy obcych.

Najgorsze były święta. Wszyscy udawali rodzinę: brat przyjeżdżał na kilka dni, tata dzwonił z życzeniami, a mama nakładała maskę idealnej gospodyni. Ale wystarczyło jedno nieodpowiednie słowo i wszystko pękało jak bańka mydlana.

— Marta, podaj sałatkę — rzuciła podczas Wigilii.

Podałam jej miskę, ale ręka mi zadrżała i trochę majonezu spadło na obrus.

— Czy ty naprawdę musisz wszystko psuć? — syknęła przez zaciśnięte zęby.

Brat spojrzał na mnie ze współczuciem, ale nic nie powiedział. Nikt nigdy nic nie mówił.

Po świętach długo nie mogłam dojść do siebie. Czułam się jak cień we własnym domu. W szkole udawałam przed Olą i innymi koleżankami, że wszystko jest w porządku. Ale one widziały moje podkrążone oczy i coraz częściej zadawały pytania.

— Marta, co się dzieje? — zapytała Ola pewnego dnia podczas przerwy.

— Nic… Po prostu jestem zmęczona — skłamałam.

Ale Ola nie dała się zbyć. Pewnego popołudnia przyszła do mnie bez zapowiedzi.

— Twoja mama jest bardzo… wymagająca — powiedziała ostrożnie po godzinie spędzonej w naszym salonie.

— To delikatnie powiedziane — uśmiechnęłam się smutno.

Ola objęła mnie ramieniem.

— Musisz coś z tym zrobić. Nie możesz tak żyć całe życie.

Wiedziałam o tym doskonale. Ale co mogłam zrobić? Miałam dopiero siedemnaście lat, żadnych oszczędności ani wsparcia ze strony rodziny. Brat był zajęty własnym życiem, tata uciekł od problemów.

Pewnej nocy nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit. W głowie miałam tylko jedną myśl: muszę stąd uciec. Choćby na chwilę poczuć wolność.

Następnego dnia zaczęłam szukać pracy dorywczej. Znalazłam ogłoszenie o sprzątaniu biur po godzinach lekcyjnych. Nie było to marzenie mojego życia, ale dawało mi poczucie kontroli nad własnym losem.

Mama oczywiście była przeciwna.

— Praca? Ty? Przecież masz się uczyć! Chcesz skończyć jak twój ojciec?

Nie odpowiedziałam. Po raz pierwszy poczułam w sobie bunt. Zaczęłam odkładać każdą złotówkę do starej puszki po herbatnikach schowanej w szafie.

Zbliżały się moje osiemnaste urodziny. Mama planowała wielką imprezę rodzinną, ale ja miałam inny plan. W dniu urodzin spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka i wyszłam z domu zanim ktokolwiek się obudził.

Ola czekała na mnie na przystanku autobusowym.

— Jesteś pewna? — zapytała szeptem.

— Nigdy nie byłam bardziej pewna — odpowiedziałam drżącym głosem.

Wsiadłyśmy do autobusu do Warszawy. Patrzyłam przez okno na mijające pola i domy i czułam narastającą ulgę pomieszaną ze strachem.

Nie wiem jeszcze, co mnie czeka. Może będę musiała spać na podłodze w wynajmowanym pokoju, może będę pracować po nocach i jeść zupki chińskie przez miesiąc. Ale po raz pierwszy od lat czuję nadzieję.

Czy naprawdę trzeba uciekać od własnej matki, żeby zacząć żyć? Czy kiedyś będę mogła jej wybaczyć? Może każdy ma prawo do własnego spokoju — nawet jeśli trzeba go szukać daleko od domu.