„Po śmierci męża córka zaczęła traktować mnie jak dziecko”: Czy naprawdę już nie mogę decydować o swoim życiu?
– Mamo, nie możesz sama jechać autobusem! – głos Kasi był ostry, niemal rozkazujący. Stałam w przedpokoju, z kluczami w dłoni, gotowa wyjść na cotygodniowe spotkanie z koleżankami z chóru. Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
– Kasiu, przecież jeżdżę tym autobusem od trzydziestu lat. – Próbowałam się uśmiechnąć, ale czułam, jak narasta we mnie złość.
– Ale teraz jesteś sama. – Jej wzrok był pełen troski, ale i czegoś jeszcze – litości? – Co, jeśli coś ci się stanie? Lepiej zostanę z tobą w domu.
Zacisnęłam palce na kluczach. Jeszcze niedawno to ja martwiłam się o nią, gdy wracała późno z imprez studenckich. Teraz role się odwróciły i czułam się jak dziecko, które nie może samo wyjść na podwórko.
Marek odszedł nagle, dwa miesiące temu. Zawał. Jeden moment i wszystko się skończyło. Przez pierwsze dni nie wiedziałam, jak oddychać. Dom był cichy, pusty, nawet zegar tykał inaczej. Kasia przyjechała natychmiast z Warszawy i została. Myślałam, że na chwilę – żeby pomóc mi ogarnąć pogrzeb, papiery, formalności. Ale została na dłużej.
Na początku byłam wdzięczna. Gotowała obiady, sprzątała, robiła zakupy. Ale z czasem zaczęłam czuć się jak gość we własnym domu. Kasia przejęła kontrolę nad wszystkim: moją dietą, lekami, nawet tym, co oglądam w telewizji.
– Mamo, nie powinnaś tyle pić kawy – mówiła każdego ranka, zabierając mi filiżankę po drugim łyku. – Kawa podnosi ciśnienie.
– Kasiu, mam siedemdziesiąt lat, nie siedem – próbowałam żartować.
Ale ona nie słuchała. Zaczęła rozmawiać ze mną powoli, wyraźnie, jakby tłumaczyła coś dziecku. Czasem łapałam się na tym, że sama zaczynam mówić ciszej, żeby jej nie zdenerwować.
Najgorsze były wieczory. Siedziałyśmy razem w salonie – ona z laptopem na kolanach, ja z robótką na drutach. Cisza była ciężka jak ołów.
– Mamo, może zapisałabyś się na jakieś zajęcia dla seniorów? – zaproponowała pewnego dnia.
– Mam już chór i spotkania z koleżankami.
– Ale tam są same starsze panie… Może coś nowego?
Poczułam ukłucie żalu. Czy naprawdę jestem już tylko „starszą panią”? Czy moje życie to teraz tylko herbata i krzyżówki?
Pewnego ranka zadzwoniła do mnie Basia.
– Haniu, idziemy dziś na spacer do parku? Pogoda piękna!
– Chętnie! – odpowiedziałam bez namysłu.
Kasia usłyszała rozmowę i natychmiast zaczęła protestować:
– Mamo, przecież masz dzisiaj wizytę u lekarza!
– To za trzy godziny. Z Basią zdążymy wrócić.
– Lepiej nie ryzykuj. Może ja pójdę z tobą?
Wtedy coś we mnie pękło.
– Kasiu! Przestań mnie pilnować! Nie jestem dzieckiem!
Zamilkła zaskoczona. W jej oczach zobaczyłam łzy.
– Martwię się o ciebie…
– Wiem. Ale musisz mi pozwolić żyć po swojemu.
Wyszłam trzaskając drzwiami. Na ławce w parku opowiedziałam Basi wszystko.
– Ona chce dobrze – powiedziała Basia łagodnie. – Ale musi zrozumieć, że twoje życie się nie skończyło wraz ze śmiercią Marka.
Wieczorem Kasia czekała na mnie w kuchni.
– Przepraszam – powiedziała cicho. – Po prostu boję się cię stracić.
Usiadłam naprzeciwko niej.
– Rozumiem cię. Ale jeśli będziesz mnie zamykać pod kloszem, to stracisz mnie szybciej niż myślisz.
Przez chwilę milczałyśmy.
– Może spróbujemy inaczej? – zaproponowała w końcu Kasia. – Ty będziesz mówić mi, czego potrzebujesz, a ja postaram się nie narzucać ci swojej opieki.
Uśmiechnęłam się pierwszy raz od dawna szczerze.
Od tamtej pory jest lepiej, choć czasem wciąż czuję jej wzrok na sobie, gdy wychodzę sama do sklepu czy na spacer. Ale uczymy się siebie na nowo – ja jako wdowa, ona jako dorosła córka dorosłej matki.
Czasem myślę: czy naprawdę starość musi oznaczać utratę prawa do własnych decyzji? Czy dzieci potrafią zaakceptować, że ich rodzice nadal są dorośli i chcą żyć po swojemu? Jak wy sobie z tym radzicie?