Pod dachem z eternitu: Moja rodzina, mój więzienie. Historia walki o siebie w cieniu polskiej codzienności
— Julia, nie wracaj tak późno! — głos mamy odbijał się echem po klatce schodowej, gdy próbowałam po cichu przekręcić klucz w zamku. Było już po dwudziestej drugiej, a ja wiedziałam, że czeka mnie kolejna awantura. W powietrzu czuć było zapach wilgoci i starego eternitu, którym pokryty był nasz blok na obrzeżach Łodzi.
Weszłam do mieszkania, a mama już stała w przedpokoju, z rękami skrzyżowanymi na piersi. — Gdzie byłaś? — syknęła. — U Magdy — odpowiedziałam cicho. — Kłamiesz! — krzyknęła, a jej głos przeszedł w histeryczny płacz. Ojciec siedział w kuchni przy stole, z papierosem w ustach i gazetą rozłożoną przed sobą. Nawet nie spojrzał w moją stronę.
Tak wyglądały moje wieczory przez większość dzieciństwa. Mama była wiecznie spięta, podejrzliwa, gotowa do wybuchu o każdą drobnostkę. Ojciec — cichy, zamknięty w sobie, obecny tylko fizycznie. Czułam się jak intruz we własnym domu. Każdego dnia uczyłam się nowych sposobów na przetrwanie: jak nie nadepnąć na skrzypiącą deskę, jak nie patrzeć mamie w oczy, kiedy jest zła, jak nie zadawać pytań ojcu.
Najgorsze były niedziele. Wtedy cała rodzina siadała do obiadu. Mama nakładała ziemniaki na talerze z takim impetem, że aż pryskał tłuszcz z kotletów. — Dlaczego nie możesz być taka jak twoja kuzynka Ania? — pytała co tydzień. — Ona już pracuje w banku i zaraz wychodzi za mąż. A ty? Tylko te twoje książki i marzenia! — Jej słowa wbijały się we mnie jak szpilki. Ojciec milczał, czasem tylko chrząkał znacząco.
Z czasem zaczęłam rozumieć, że coś jest nie tak. Mama coraz częściej zamykała się w łazience i płakała godzinami. Kiedyś podsłuchałam jej rozmowę przez telefon: — On znowu pił… Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam… — mówiła do swojej siostry. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam ojca pijanego. Leżał na kanapie, bełkotał coś pod nosem i płakał jak dziecko.
W szkole byłam cicha i wycofana. Nauczycielka od polskiego, pani Kowalska, próbowała do mnie dotrzeć. — Julia, masz talent do pisania. Może napisałabyś coś do gazetki szkolnej? — zaproponowała kiedyś. Przez chwilę poczułam się ważna, ale w domu usłyszałam tylko: — Po co ci to? Lepiej posprzątaj pokój.
Pewnego dnia znalazłam w szafie stare zdjęcia. Mama uśmiechnięta, ojciec obejmujący ją ramieniem, ja jako małe dziecko na ich kolanach. Zastanawiałam się, kiedy to wszystko się popsuło. Czy to przez pieniądze? Ojciec stracił pracę w fabryce kilka lat temu i od tamtej pory coraz częściej zaglądał do kieliszka. Mama zaczęła pracować na dwie zmiany w sklepie spożywczym i wracała do domu wykończona.
Najbardziej bolały mnie te chwile ciszy po kłótni. Siedzieliśmy wtedy wszyscy w jednym pokoju, każdy udając, że ogląda telewizję albo czyta gazetę. Czułam się wtedy jak zamknięta w klatce pod tym naszym dachem z eternitu — niby bezpieczna, ale dusząca się od braku powietrza.
Kiedy miałam siedemnaście lat, postanowiłam uciec z domu na noc. Spałam u Magdy na materacu w jej pokoju i pierwszy raz od dawna poczułam się wolna. Rano zadzwoniła mama: — Jeśli nie wrócisz natychmiast, możesz już nie wracać wcale! — krzyczała przez telefon tak głośno, że Magda aż się przestraszyła.
Wróciłam. Bałam się zostawić mamę samą z ojcem. Bałam się też tego, co powiedzą sąsiedzi. W naszej klatce wszyscy wszystko wiedzieli i komentowali przy każdej okazji.
Wkrótce potem mama zachorowała na depresję. Przestała wychodzić z łóżka, przestała mówić do mnie i do ojca. To ja musiałam robić zakupy, gotować obiady i pilnować rachunków. Ojciec jeszcze bardziej zamknął się w sobie.
Pewnego wieczoru usiadłam przy jej łóżku i zapytałam: — Mamo, dlaczego jesteś taka smutna? — Spojrzała na mnie pustym wzrokiem i powiedziała tylko: — Bo życie to nie bajka, Julia.
Zrozumiałam wtedy, że muszę walczyć o siebie sama. Zaczęłam pisać pamiętnik. Wylewałam na papier wszystkie swoje lęki i marzenia o innym życiu. Marzyłam o tym, żeby wyjechać do Warszawy na studia dziennikarskie i nigdy więcej nie wracać pod ten dach z eternitu.
Kiedy dostałam się na studia, mama nawet nie pogratulowała mi ani słowem. Ojciec tylko skinął głową i wrócił do swojego pokoju. Spakowałam walizkę i wyszłam z domu bez pożegnania.
W Warszawie wszystko było inne: ludzie uśmiechnięci na ulicach, kawiarnie pełne rozmów i śmiechu. Ale we mnie cały czas siedziało to dziecko z Łodzi — przestraszone, czujne, gotowe do ucieczki przy każdym głośniejszym dźwięku.
Po roku studiów zadzwoniła do mnie ciotka: — Julia, mama jest w szpitalu psychiatrycznym. Ojciec nie daje sobie rady… Może powinnaś przyjechać?
Nie spałam całą noc. Zastanawiałam się: czy jestem egoistką? Czy powinnam wrócić i ratować rodzinę? Czy mam prawo żyć własnym życiem?
Pojechałam do Łodzi tylko na chwilę. Mama leżała na białym łóżku szpitalnym i patrzyła przez okno na szare bloki pod wieczornym niebem. Usiadłam obok niej i powiedziałam: — Mamo, ja też się boję.
Nie odpowiedziała nic. Ale pierwszy raz od lat poczułam między nami coś więcej niż tylko żal i rozczarowanie.
Dziś mieszkam sama w Warszawie i próbuję budować życie na własnych zasadach. Czasem budzę się w nocy z lękiem, że nigdy nie uwolnię się od tego dachu z eternitu nad głową.
Czy można naprawdę uciec od własnej rodziny? Czy jesteśmy skazani na powtarzanie ich błędów? Co Wy o tym myślicie?