„Powiedziałam jej, że jeśli ma choć odrobinę sumienia, mogłaby chociaż raz pozmywać naczynia”: Mój syn twierdzi, że niszczę mu rodzinę
– Naprawdę? Ty to powiedziałaś? – głos mojego syna, Michała, drżał od złości. – Mamo, czy ty musisz się wtrącać w każde nasze sprawy?
Patrzyłam na niego przez łzy. Stał przede mną, dorosły mężczyzna, a ja widziałam w nim tego małego chłopca, którego tuliłam do snu, kiedy jego ojciec odszedł. Miał wtedy trzy lata. Byłam wtedy młoda, miałam dwadzieścia trzy lata i świat walił mi się na głowę. Mój mąż, Tomek, spakował się pewnego wieczoru i wyszedł. Powiedział tylko:
– Mam dość. Ciągle tylko narzekasz. Pracuję, zarabiam, a ty ciągle czegoś chcesz. Może czas pomyśleć o sobie.
Nie wiedziałam wtedy, że „pomyśleć o sobie” oznaczało młodszą dziewczynę z pracy i życie bez zobowiązań. Zostałam sama z dzieckiem i kredytem na mieszkanie w bloku na warszawskim Ursynowie. Przez lata walczyłam o każdy grosz, pracowałam na dwa etaty – rano w sklepie spożywczym, wieczorami sprzątałam biura. Michał był moim całym światem. Nigdy nie miałam czasu dla siebie, nie wychodziłam z koleżankami, nie jeździłam na wakacje. Wszystko dla niego.
Kiedy dorósł i poznał Martę, byłam szczęśliwa. Wreszcie ktoś go pokochał. Marta wydawała się miła, trochę cicha, ale pomyślałam: może taka właśnie jest mu potrzebna? Ślub był skromny – nie było pieniędzy na wielkie wesele. Pomogłam im urządzić mieszkanie, oddałam im swoje oszczędności na remont kuchni.
Przez pierwsze miesiące wszystko układało się dobrze. Ale potem zaczęły się drobne spięcia. Marta nie pracowała – mówiła, że szuka pracy po studiach, ale jakoś nie mogła znaleźć niczego odpowiedniego. Michał pracował od rana do wieczora w firmie informatycznej. Ja pomagałam im jak mogłam – gotowałam obiady na kilka dni, przynosiłam zakupy, czasem nawet prasowałam ich rzeczy.
Pewnego dnia przyszłam do nich bez zapowiedzi. W kuchni piętrzyły się brudne naczynia, śmieci wysypywały się z kosza. Marta siedziała na kanapie z telefonem w ręku.
– Cześć – powiedziałam cicho. – Może pomogę ci trochę?
– Nie trzeba – mruknęła nawet nie podnosząc wzroku.
Zebrałam naczynia i zaczęłam zmywać. Wtedy nie wytrzymałam:
– Wiesz, Marta… Jeśli masz choć odrobinę sumienia, mogłabyś czasem pozmywać naczynia. Michał pracuje całymi dniami…
Spojrzała na mnie z chłodem:
– To nie pani sprawa.
Zamurowało mnie. Wyszłam bez słowa.
Wieczorem zadzwonił Michał.
– Mamo, co ty wyprawiasz? Marta płacze od godziny! Mówiłaś jej coś niemiłego?
– Synku… Ja tylko chciałam pomóc…
– Ty zawsze „pomagasz”! Zostaw nas w spokoju! Próbujesz nas skłócić? Chcesz mi rozwalić rodzinę?
Serce mi pękło. Przez kolejne dni nie spałam po nocach. Próbowałam tłumaczyć sobie: może rzeczywiście za bardzo się wtrącam? Ale przecież robię to z troski! Czy to źle chcieć dla własnego dziecka jak najlepiej?
Od tamtej pory widywaliśmy się rzadziej. Michał coraz częściej odwoływał nasze spotkania – „za dużo pracy”, „Marta źle się czuje”, „może innym razem”. Czułam się coraz bardziej samotna. W pracy koleżanki pytały:
– Co u twojego Michała? Dawno go nie widziałyśmy.
Wzruszałam ramionami:
– Dobrze… Chyba dobrze.
W domu siadałam wieczorami przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Przypominały mi się czasy, kiedy Michał był mały. Jak tulił się do mnie po koszmarach sennych, jak razem piekliśmy pierniki na święta… Teraz miał własne życie i najwyraźniej nie było w nim miejsca dla mnie.
Któregoś dnia zadzwoniła moja siostra Anka:
– Słyszałam od sąsiadki, że Michał z Martą się kłócą. Może powinnaś z nim porozmawiać?
– On nie chce ze mną rozmawiać – odpowiedziałam cicho.
– Może za bardzo go przytłaczasz? – zapytała ostrożnie.
Zabolało mnie to pytanie. Czy naprawdę jestem winna temu wszystkiemu? Czy to źle być matką?
Mijały miesiące. Święta spędziłam sama – Michał napisał SMS-a: „Nie damy rady przyjechać, Marta chora”. W Nowy Rok zadzwonił tylko na chwilę.
Pewnego dnia spotkałam Martę w sklepie. Była blada i zmęczona.
– Dzień dobry – powiedziałam niepewnie.
Spojrzała na mnie z niechęcią:
– Dzień dobry.
Chciałam coś powiedzieć, przeprosić może… Ale ona już odwróciła się i wyszła.
Wróciłam do domu i rozpłakałam się jak dziecko. Czułam się bezużyteczna, niepotrzebna nikomu.
Po kilku tygodniach zadzwonił Michał:
– Mamo… Marta jest w ciąży.
Serce mi zabiło mocniej:
– To cudownie! Gratuluję!
– Ale… Proszę cię, nie wtrącaj się tym razem. Daj nam spokój.
Przez następne miesiące próbowałam trzymać dystans. Nie dzwoniłam codziennie, nie przychodziłam bez zapowiedzi. Ale kiedy urodziła się mała Zosia, nie mogłam wytrzymać – kupiłam prezenty i pojechałam do nich.
Marta otworzyła drzwi z dzieckiem na rękach.
– Przyszłam tylko na chwilkę… – zaczęłam nieśmiało.
– Michała nie ma – powiedziała chłodno.
Usiadłam na kanapie i patrzyłam na wnuczkę. Była taka malutka… Chciałam ją przytulić, ale Marta podała mi ją tylko na chwilę.
Po powrocie do domu długo siedziałam w ciszy. Czułam się jak intruz we własnej rodzinie.
Kilka dni później zadzwonił Michał:
– Mamo… Marta mówi, że czujesz się urażona? Że robisz nam wyrzuty?
– Ja tylko chciałam pomóc…
– Ale my nie chcemy twojej pomocy! Chcemy żyć po swojemu!
Nie odpowiedziałam nic. Po tej rozmowie przestałam dzwonić pierwsza.
Minęły dwa lata. Zosię widuję rzadko – czasem na zdjęciach przesyłanych przez WhatsAppa. Michał wpada do mnie raz na kilka miesięcy – zawsze sam, zawsze w pośpiechu.
Czasem myślę: może rzeczywiście powinnam była zostawić ich w spokoju? Może moja troska była zbyt nachalna? Ale czy można przestać być matką?
Wieczorami patrzę na stare zdjęcia: ja z małym Michałem na placu zabaw; ja trzymająca go za rękę przed przedszkolem; ja płacząca po odejściu Tomka… I pytam siebie: czy naprawdę jestem winna temu wszystkiemu? Czy matka może być winna za to, że kocha za bardzo?
Czy wy też kiedyś poczuliście się obcy we własnej rodzinie? Jak znaleźć równowagę między troską a wolnością dziecka?