Powiedziałam synowej, że już więcej nie przyjdę. Traktowała mnie jak darmową służącą, udając, że chodzi o opiekę nad wnukiem
– Mamo, możesz zostać jeszcze godzinę? – głos Kasi, mojej synowej, rozbrzmiewał w kuchni jak rozkaz, choć próbowała nadać mu nutę uprzejmości. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, zmywając talerze po obiedzie, który sama ugotowałam. Mały Staś bawił się w salonie klockami Lego, a ja czułam, jak narasta we mnie zmęczenie.
„Jeszcze godzinę? Przecież jestem tu od ósmej rano” – pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos. Zamiast tego skinęłam głową i uśmiechnęłam się blado. Tak było codziennie od kilku miesięcy. Miała być to pomoc – kilka godzin dziennie, żebym mogła pobyć z wnukiem, a Kasia mogła spokojnie popracować zdalnie. Ale z czasem te „kilka godzin” zamieniło się w całe dnie. Gotowałam obiady, sprzątałam mieszkanie, robiłam zakupy i odbierałam pranie z pralni. Czułam się jak niewidzialna służąca.
Pamiętam pierwszy dzień, kiedy przyszłam do nich po raz pierwszy. Kasia była miła, uśmiechnięta, dziękowała za wszystko. – Pani Zosiu, nie wiem, co byśmy bez pani zrobili – mówiła. Mój syn, Tomek, całował mnie w policzek i ściskał mocno. Byłam dumna. Czułam się potrzebna.
Ale potem coś się zmieniło. Kasia coraz częściej wychodziła „na chwilę”, która zamieniała się w kilka godzin. Wracała zmęczona i zirytowana, rzucała torbę na podłogę i bez słowa szła do sypialni. Tomek wracał późno z pracy i nawet nie zauważał mojego zmęczenia. – Mamo, super, że jesteś – mówił tylko i siadał do komputera.
Zaczęłam zauważać drobiazgi. Kasia zostawiała mi listy rzeczy do zrobienia: „Zrób pranie”, „Odkurz dywan”, „Nakarm kota”. Na początku myślałam, że to tylko pomocne przypomnienia. Ale potem zobaczyłam jej wiadomość do koleżanki na ekranie telefonu: „Zosia wszystko ogarnia. Mam luz”. Poczułam ukłucie w sercu.
Pewnego dnia Staś zachorował. Miał gorączkę i płakał przez całą noc. Kasia spała w drugim pokoju, a ja siedziałam przy łóżku wnuka, podając mu wodę i mierząc temperaturę. Rano Kasia weszła do pokoju i powiedziała tylko: – Dobrze, że byłaś. Ja musiałam się wyspać.
Tego dnia wróciłam do domu i rozpłakałam się jak dziecko. Zadzwoniłam do mojej siostry Marysi.
– Zosiu, musisz postawić granice – powiedziała stanowczo. – Oni cię wykorzystują.
– Ale przecież to moja rodzina…
– Rodzina powinna cię szanować.
Przez kilka dni próbowałam rozmawiać z Tomkiem. – Synku, może powinniście zatrudnić opiekunkę? Albo żebym przychodziła rzadziej?
– Mamo, przecież Staś cię uwielbia! A Kasia ma tyle pracy…
Czułam się winna za samą myśl o tym, że mogłabym odmówić pomocy. Przecież bycie babcią to radość! Ale czy naprawdę chodziło tu jeszcze o wnuka?
Któregoś dnia przyszłam wcześniej niż zwykle. Drzwi były uchylone. Usłyszałam rozmowę Kasi przez telefon:
– Tak, moja teściowa przychodzi codziennie. Nie muszę nic robić! Nawet obiady gotuje! Czasem mam jej dość, ale przynajmniej mam spokój.
Stałam w przedpokoju jak sparaliżowana. Poczułam się jak mebel – użyteczny, ale zbędny poza swoją funkcją.
Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Wspominałam czasy, kiedy Tomek był mały i sama musiałam radzić sobie ze wszystkim. Moja mama pomagała mi tylko czasem – miała swoje życie i swoje sprawy. Nigdy nie oczekiwałam od niej poświęcenia.
Następnego dnia przyszłam jak zwykle. Kasia podała mi listę rzeczy do zrobienia i wyszła bez słowa. Staś bawił się sam w kącie pokoju.
– Babciu, pobawisz się ze mną? – zapytał cicho.
Usiadłam obok niego i zaczęliśmy układać puzzle. Patrzyłam na jego małe rączki i czułam łzy pod powiekami.
Po południu Kasia wróciła wcześniej niż zwykle.
– Zosiu, mogłabyś jeszcze zrobić zakupy? Skończyło się mleko i chleb.
Wtedy coś we mnie pękło.
– Kasiu – powiedziałam spokojnie, choć głos mi drżał – nie mogę już tak dalej. Czuję się wykorzystywana. Przychodzę tu dla Stasia, ale nie jestem waszą służącą.
Kasia spojrzała na mnie zaskoczona.
– Ale przecież…
– Nie – przerwałam jej stanowczo. – Od jutra nie będę już przychodzić codziennie. Musicie sobie radzić sami albo znaleźć inną pomoc.
Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Wieczorem zadzwonił Tomek.
– Mamo, co się stało? Kasia mówiła, że byłaś niemiła!
– Synku – odpowiedziałam cicho – czy ty naprawdę nie widzisz, co się dzieje? Przychodzę tu codziennie od miesięcy. Nie mam czasu dla siebie ani dla swoich spraw. Kocham Stasia nad życie, ale nie mogę być waszą darmową pomocą domową.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Przepraszam… – wyszeptał w końcu Tomek.
Minęły dwa tygodnie ciszy. Nikt nie dzwonił, nikt nie pisał. Czułam ulgę i smutek jednocześnie. Tęskniłam za Stasiem, ale zaczęłam znów żyć swoim życiem: spotkałam się z koleżankami na kawie, poszłam do kina, zaczęłam czytać książki zalegające na półkach od lat.
Pewnego dnia zadzwonił domofon.
– Babciu! – usłyszałam radosny głos Stasia przez słuchawkę.
Otworzyłam drzwi i zobaczyłam mojego wnuka z bukietem kwiatów i Tomka stojącego za nim ze spuszczoną głową.
– Przepraszamy cię, mamo – powiedział cicho mój syn. – Nie zdawaliśmy sobie sprawy…
Przytuliłam ich mocno i poczułam łzy na policzkach.
Dziś widuję Stasia raz w tygodniu. Spędzamy razem czas na spacerach i zabawie – bez obowiązków i listy rzeczy do zrobienia. Kasia nauczyła się prosić o pomoc zamiast wymagać jej bez słowa wdzięczności.
Czasem zastanawiam się: dlaczego tak trudno nam postawić granice nawet wobec najbliższych? Czy miłość naprawdę musi oznaczać poświęcenie siebie aż do bólu? Może warto czasem powiedzieć „dość” – zanim zapomnimy o sobie całkowicie.