Przezroczysta po pięćdziesiątce? Moja historia drugiego początku

— Pani Zofio, czy wszystko w porządku? — zapytała sąsiadka zza ściany, kiedy kolejny raz wracałam z zakupami, niosąc siatki z wyraźnym wysiłkiem. Uśmiechnęłam się blado, jak zawsze. Tak, wszystko w porządku. Przecież nie powiem jej, że od śmierci Andrzeja nie potrafię znaleźć sobie miejsca w tym mieszkaniu, w tym mieście, w tym życiu. Miałam 51 lat, kiedy zostałam wdową. Ani młoda, ani stara — zawieszona gdzieś pomiędzy. Dzieci już dawno wyfrunęły z gniazda: Kasia mieszkała w Poznaniu, Tomek w Gdańsku. Wnuków jeszcze nie było. Każdy miał swoje sprawy, a ja… Ja miałam kawę rano, zakupy w Biedronce, seriale na Netfliksie i czasem spacer po parku. Niby wolność, ale jakaś taka bez smaku.

Byłam przekonana, że kobieta po pięćdziesiątce staje się przezroczysta. Nikt już na ciebie nie patrzy z zaciekawieniem. W sklepie kasjerka nawet nie spojrzy ci w oczy, młodzi mężczyźni przepuszczają cię w drzwiach tylko z grzeczności. W lustrze widziałam coraz więcej zmarszczek i coraz mniej siebie. Andrzej zawsze mówił: „Zośka, masz najpiękniejszy uśmiech na świecie”. Ale jego już nie było. A ja nie miałam pojęcia, jak żyć dla siebie.

Pewnego dnia, kiedy wracałam z zakupów, zatrzymałam się na ławce pod blokiem. Było ciepłe popołudnie, dzieci bawiły się na placu zabaw. Obok mnie usiadł starszy pan z psem. Spojrzał na mnie uważnie i nagle powiedział: — Przepraszam, ale muszę to powiedzieć… Ma pani najpiękniejszy uśmiech, jaki widziałem.

Zamarłam. Przez chwilę myślałam, że to jakiś żart albo pomyłka. Ale on patrzył na mnie z takim spokojem i szczerością, że poczułam łzy pod powiekami. — Dziękuję — wyszeptałam cicho i odwróciłam wzrok.

Przez kolejne dni nie mogłam przestać o tym myśleć. Czy naprawdę jeszcze ktoś może mnie zauważyć? Czy to możliwe, że nie jestem całkiem przezroczysta? Zaczęłam częściej wychodzić na spacery. Czasem spotykałam tego pana — miał na imię Marian. Rozmawialiśmy o pogodzie, o psie, o dawnych czasach. Był wdowcem od kilku lat. Mówił spokojnie i ciepło, bez nachalności.

Pewnego wieczoru zadzwoniła Kasia: — Mamo, może przyjedziesz do nas na weekend? Dawno cię nie widzieliśmy.

— Nie wiem… — zawahałam się. — Może innym razem.

— Mamo, co się z tobą dzieje? Odkąd tata odszedł, zamknęłaś się w sobie. My się martwimy.

Zacisnęłam usta. Nie chciałam być ciężarem dla dzieci. Nie chciałam też przyznać się do samotności.

Wkrótce potem Tomek zadzwonił z podobnym pytaniem. Odpowiedziałam wymijająco. Wieczorami coraz częściej płakałam w poduszkę. Czułam się winna — czy naprawdę powinnam już „żyć dla siebie”? Co to właściwie znaczy?

Któregoś dnia spotkałam Marianę w sklepie. — Może napije się pani ze mną kawy? — zaproponował nieśmiało.

Zgodziłam się. Siedzieliśmy w małej kawiarni niedaleko rynku. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Marian opowiedział mi o swojej żonie, o tym jak trudno było mu po jej śmierci nauczyć się żyć samemu. — Najgorsza jest cisza — powiedział cicho. — I to poczucie, że nikogo już nie obchodzisz.

Zrozumiałam go doskonale.

Po tej kawie zaczęliśmy spotykać się częściej. Spacerowaliśmy po parku, chodziliśmy do kina na stare filmy. Czułam się dziwnie — jakby ktoś obudził we mnie coś dawno zapomnianego. Ale jednocześnie miałam wyrzuty sumienia wobec Andrzeja. Czy mam prawo być szczęśliwa?

Kasia zadzwoniła ponownie: — Mamo, słyszałam od sąsiadki, że widuje cię z jakimś panem… To prawda?

Zawahałam się. — Tak… Poznałam Mariana. Jest wdowcem.

— I co dalej? — spytała ostrożnie.

— Nie wiem… Po prostu rozmawiamy.

— Mamo, chcemy żebyś była szczęśliwa — powiedziała cicho Kasia. — Ale boję się… Boję się, że ktoś cię zrani.

Poczułam ukłucie żalu i wdzięczności jednocześnie.

Pewnego dnia Marian zaprosił mnie do siebie na obiad. Gotował rosół według przepisu swojej żony. Siedzieliśmy przy stole i nagle poczułam napływające łzy.

— Przepraszam… — wyszeptałam.

— Zośka, nie musisz przepraszać za uczucia — powiedział spokojnie Marian.

Wróciłam do domu rozbita emocjonalnie. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. Czy naprawdę mogę pozwolić sobie na nowy początek? Czy to zdrada wobec Andrzeja? Czy dzieci zrozumieją?

Następnego dnia zadzwoniła Kasia: — Mamo… Chciałabym ci coś powiedzieć. Zawsze byłaś dla nas silna i dobra. Ale masz prawo do szczęścia. Tata by tego chciał.

Rozpłakałam się przy telefonie.

Od tamtej pory zaczęłam powoli otwierać się na życie. Zaczęłam dbać o siebie — poszłam do fryzjera pierwszy raz od lat, kupiłam nową sukienkę. Z Marianem chodziliśmy na spacery nad Wisłę i rozmawialiśmy godzinami.

Nie było łatwo przełamać strach przed oceną innych — sąsiadki szeptały za moimi plecami, dzieci patrzyły z troską i lekkim niepokojem. Ale zaczęłam czuć coś na nowo: radość z drobiazgów, ciekawość świata, wdzięczność za każdy dzień.

Czasem patrzę w lustro i widzę kobietę zmęczoną życiem, ale już nie przezroczystą. Widzę siebie — z nowymi zmarszczkami i starym uśmiechem.

Czy naprawdę można zacząć wszystko od nowa po pięćdziesiątce? Czy mam prawo być szczęśliwa mimo bólu i straty? Może każda z nas powinna sobie czasem zadać te pytania…