Samotność pośród ciszy: Opowieść o matce, której dzieci coraz rzadziej dzwonią

— Mamo, oddzwonię później, dobrze? — głos Julii był zniecierpliwiony, jakby rozmowa ze mną była dla niej kolejnym obowiązkiem do odhaczenia na liście. Usłyszałam jeszcze w tle dziecięcy płacz i szybkie: — Muszę kończyć! — po czym w słuchawce zapanowała cisza. Spojrzałam na zegar w kuchni. Była sobota, godzina siedemnasta. Kiedyś to był nasz czas — rodzinny obiad, śmiechy, rozmowy o wszystkim i o niczym. Teraz zostałam sama przy stole, z filiżanką zimnej herbaty i wspomnieniami, które coraz częściej bolą.

Mój mąż, Andrzej, zawsze powtarzał, że dzieci wychowuje się dla świata, nie dla siebie. Przez lata prowadził własną firmę budowlaną, a ja byłam nauczycielką w podstawówce. Żyliśmy wygodnie, nie brakowało nam niczego. Dzieciom staraliśmy się dać wszystko: dobre szkoły, wakacje nad morzem, korepetycje z angielskiego i pianina. Często rezygnowałam z własnych przyjemności, żeby im niczego nie zabrakło. Wierzyłam, że tak trzeba, że kiedyś mi to wynagrodzą swoją obecnością, wdzięcznością…

Teraz Andrzeja już nie ma. Odszedł nagle dwa lata temu — zawał serca podczas spaceru po parku. Zostałam sama w dużym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Na początku dzieci dzwoniły często: Julia codziennie rano przed pracą, Tomek wieczorami po powrocie z uczelni. Ale z czasem te rozmowy stawały się coraz krótsze, coraz rzadsze. Zawsze coś mieli do załatwienia: praca, dzieci, remont mieszkania…

Pamiętam ostatnie święta Bożego Narodzenia. Julia przyjechała z mężem i dwójką dzieci na dwie godziny. Tomek wpadł tylko na chwilę — miał dyżur w szpitalu. Siedziałam przy stole, patrząc na ich pochylone nad telefonami głowy i czułam się jak duch we własnym domu. Próbowałam zagadywać, pytać o ich życie, ale odpowiadali półsłówkami. W końcu Julia powiedziała: — Mamo, nie bądź taka smutna. Przecież masz swoje życie! — Tylko jakie to życie?

Czasem idę do sklepu tylko po to, żeby zamienić kilka słów z panią Krysią z warzywniaka. Ona zawsze pyta: — Jak tam dzieci? — Odpowiadam z uśmiechem: — Dobrze, bardzo zajęte. — Ale w środku czuję ukłucie zazdrości, gdy widzę ją rozmawiającą przez telefon z córką albo śmiejącą się z wnukami.

Wczoraj zadzwoniłam do Tomka. Odebrał po kilku sygnałach:
— Cześć mamo! Co tam?
— Chciałam tylko zapytać, jak się czujesz…
— Wszystko w porządku. Trochę zmęczony jestem. Dużo pracy.
— Może wpadniesz na obiad w niedzielę?
— Nie wiem, mamo… Zobaczę jak będę miał dyżury.

Rozmowa trwała niecałe dwie minuty. Po jej zakończeniu długo patrzyłam na zdjęcie Tomka z pierwszego dnia szkoły — uśmiechnięty chłopiec z tornistrem większym od siebie. Gdzie się podział ten czas? Czy naprawdę tak bardzo się zmieniłam? A może to oni się zmienili?

Wieczorami siadam przy oknie i patrzę na światła miasta. Czasem wyobrażam sobie, że ktoś dzwoni do drzwi — Julia z ciastem drożdżowym albo Tomek z butelką wina. Ale to tylko wyobraźnia.

Próbowałam znaleźć sobie zajęcie: zapisałam się na zajęcia jogi dla seniorów, chodzę na spotkania klubu książki w bibliotece osiedlowej. Poznałam tam panią Halinę — wdowę po wojskowym. Ona też narzeka na samotność, ale mówi o tym głośno i bez wstydu:
— Pani Aniu, dzieci mają swoje życie. My już swoje przeżyłyśmy.
Ale ja nie potrafię się z tym pogodzić.

Czasem myślę o tym, co mogłam zrobić inaczej. Może za bardzo ich rozpieszczałam? Może powinnam była być bardziej wymagająca? Albo mniej? Czy to moja wina, że teraz jestem im obca?

Ostatnio Julia napisała mi SMS-a: „Mamo, przepraszam, że tak rzadko dzwonię. Dużo pracy i dzieci chorują.” Odpisałam: „Rozumiem kochanie. Dbaj o siebie.” Ale nie rozumiem. Nie rozumiem tej nowej rzeczywistości, w której matka jest tylko numerem w telefonie.

Wczoraj wieczorem zadzwoniła pani Krysia:
— Pani Aniu, idziemy jutro na spacer do parku? Pogoda ma być piękna!
Zgodziłam się bez wahania. Może to jest sposób — szukać bliskości tam, gdzie jeszcze można ją znaleźć?

Ale kiedy wracam do pustego mieszkania i widzę zdjęcia rodziny na półkach, znów ogarnia mnie smutek.

Czy naprawdę tak musi być? Czy samotność to cena za dobrze wychowane dzieci? A może jeszcze nie wszystko stracone?

Czasem pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy moje dzieci kiedyś zatęsknią za moim głosem tak bardzo jak ja tęsknię za nimi?

Może ktoś z was zna odpowiedź…