Samotny ojciec z Wrocławia: Nocne zmiany, łzy i niespodziewany dar

– Tato, dlaczego znowu musisz wychodzić w nocy? – zapytała cicho Zosia, patrząc na mnie spod kołdry. Jej oczy błyszczały w półmroku pokoju, a ja poczułem znajome ukłucie winy.

– Kochanie, muszę pracować, żebyśmy mieli na czynsz i jedzenie – odpowiedziałem, próbując się uśmiechnąć. Głos mi zadrżał. – Obiecuję, że jutro rano zrobię ci naleśniki.

Zamknąłem za sobą drzwi i przez chwilę stałem na klatce schodowej, wsłuchując się w ciszę. Wrocław spał, a ja szedłem do pracy – jak co noc od dwóch lat, odkąd Marta odeszła. Zostawiła mnie z dwójką dzieci i listem na stole. „Nie daję rady. Przepraszam.” To wszystko. Od tamtej pory nie odezwała się ani słowem.

Pracowałem w magazynie na Bielanach Wrocławskich. Nocne zmiany były ciężkie, ale płacili lepiej niż za dzień. Z czasem przywykłem do zmęczenia, do kawy rozpuszczalnej i do tego, że dzieci widywałem głównie przez sen. Najgorsze były poranki – kiedy wracałem do domu, a Zosia i Kuba już szykowali się do szkoły.

– Tato, pani od polskiego powiedziała, że muszę przynieść podpisaną zgodę na wycieczkę – rzucił Kuba pewnego ranka, nie patrząc mi w oczy.

– Synku, nie wiem, czy dam radę… – zacząłem, ale urwałem. Widziałem jego minę. Wiedział, że chodzi o pieniądze.

Często zastanawiałem się, czy jestem wystarczająco dobrym ojcem. Czy dzieci nie zasługują na coś więcej niż zmęczonego faceta w poplamionym dresie? Czasem miałem ochotę krzyczeć z bezsilności. Ale nie mogłem – musiałem być silny dla nich.

Pewnej nocy podczas przerwy w pracy siedziałem na schodach za magazynem i paliłem papierosa. Obok mnie usiadł Andrzej, starszy magazynier.

– Michał, ty to masz ciężko – powiedział nagle. – Ale wiesz co? Dzieci ci tego nie zapomną.

Wzruszyłem ramionami.

– Może kiedyś… Teraz mam wrażenie, że wszystko się sypie.

Andrzej poklepał mnie po ramieniu.

– Trzymaj się. Moja żona zawsze powtarza: „Po burzy wychodzi słońce”.

Nie wierzyłem wtedy w żadne słońce. Każdy dzień był walką o przetrwanie. Zdarzało się, że musiałem wybierać między opłatą za prąd a zakupem nowych butów dla Kuby. Zosia coraz częściej płakała nocami. Czułem się jak wrak człowieka.

Któregoś ranka po powrocie z pracy znalazłem w skrzynce list bez nadawcy. W środku była kartka: „Nie jesteś sam” oraz koperta z pięcioma tysiącami złotych. Myślałem, że to żart albo pomyłka. Przez kilka dni bałem się ruszyć tych pieniędzy. Ale kiedy lodówka zaczęła świecić pustkami, nie miałem wyjścia.

Z czasem listy zaczęły pojawiać się regularnie – zawsze bez podpisu, zawsze z kilkoma tysiącami złotych. Dzięki nim mogłem kupić dzieciom nowe ubrania, opłacić wycieczkę Kuby i nawet zabrać Zosię do kina.

Ale to nie rozwiązało wszystkich problemów. Ludzie zaczęli plotkować.

– Michał, słyszałam, że ktoś ci pomaga… – zagadnęła sąsiadka z parteru. – To chyba nielegalne?

– Nie wiem, pani Krysiu – odpowiedziałem wymijająco. – Może ktoś po prostu chce pomóc.

Nie spałem po nocach, zastanawiając się, kto stoi za tymi pieniędzmi. Przeszukałem głowę: rodzina? Nie mam nikogo bliskiego poza dziećmi. Koledzy z pracy? Andrzej był dobrym człowiekiem, ale sam ledwo wiązał koniec z końcem.

Pewnego dnia dostałem list inny niż wszystkie:

„Michał,
Twoja walka jest inspiracją dla wielu ludzi. Chciałbym dać Ci coś więcej niż tylko pieniądze – szansę na odpoczynek i nowe życie. Sprawdź konto bankowe jutro rano.
Anonimowy Przyjaciel”

Nie spałem tej nocy ani minuty. Rano zalogowałem się do banku i zamarłem: na moim koncie było 200 tysięcy złotych. Myślałem, że to błąd systemu albo oszustwo. Zadzwoniłem do banku – potwierdzili przelew.

Zadzwoniłem do Andrzeja.

– Andrzej, czy ty coś wiesz o tych pieniądzach?

– Nie mam pojęcia – odparł szczerze zdziwiony. – Ale może ktoś naprawdę chce ci pomóc?

Przez kilka dni chodziłem jak we śnie. Dzieci zauważyły zmianę.

– Tato, czemu jesteś taki zamyślony? – zapytała Zosia.

– Bo chyba ktoś nam podarował drugą szansę – odpowiedziałem cicho.

Zadzwonił telefon. Numer nieznany.

– Dzień dobry, panie Michale? Mówi Anna Nowak z Fundacji „Nowy Start”. Chciałam poinformować, że został pan wybrany do naszego programu wsparcia dla samotnych rodziców. Otrzyma pan również voucher na rodzinne wakacje nad morzem oraz wsparcie psychologa dla dzieci…”

Nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Płakałem jak dziecko przez całą rozmowę.

Kiedy powiedziałem dzieciom o wakacjach nad Bałtykiem, Zosia rzuciła mi się na szyję:

– Tato! Nigdy nie byłam nad morzem!

Kuba uśmiechnął się pierwszy raz od miesięcy.

Wyjechaliśmy do Międzyzdrojów pod koniec czerwca. Dzieci biegały po plaży, budowały zamki z piasku i śmiały się tak głośno, jakby chciały nadrobić wszystkie smutki ostatnich lat. Ja siedziałem na kocu i patrzyłem na nich ze łzami w oczach.

Wieczorem usiedliśmy razem na molo.

– Tato… – zaczął Kuba niepewnie – czy teraz już wszystko będzie dobrze?

Objąłem ich oboje.

– Nie wiem, synku. Ale wiem jedno: nigdy nie wolno tracić nadziei.

Po powrocie do Wrocławia zacząłem terapię dla siebie i dzieci. Przestałem pracować po nocach – fundacja pomogła mi znaleźć pracę w dzień jako kierowca miejskiego autobusu. Życie powoli zaczęło wracać do normy.

Czasem nadal budzę się w nocy zlany potem i myślę o tym wszystkim, co przeszliśmy. O Martcie, która nie potrafiła udźwignąć ciężaru rodziny; o plotkach sąsiadów; o Andrzeju i jego słowach o słońcu po burzy; o anonimowym przyjacielu…

Kim był? Czy kiedykolwiek się ujawni? Czy ja sam miałbym odwagę tak komuś pomóc?

Patrzę na moje dzieci i wiem jedno: nawet gdy świat wali się na głowę, warto wierzyć w ludzi i w to, że dobro wraca.

A wy? Czy kiedykolwiek spotkaliście kogoś, kto odmienił wasze życie bezinteresownym gestem? Czy potrafilibyście zaufać takiej pomocy?