Serce Małego Jasia – Jak Strata Syna Stała się Nadzieją dla Innych
– Mamo, a kiedy wrócę do domu? – zapytał Jaś, ściskając moją dłoń tak mocno, jakby przeczuwał, że to nasza ostatnia rozmowa. W jego oczach widziałam strach, ale i dziecięcą ufność. Nie wiedziałam wtedy, że za kilka godzin wszystko się zmieni.
To był zwykły piątek. Zostawiłam Jasia u sąsiadki, pani Haliny, bo musiałam pilnie pojechać do pracy. Mój mąż, Tomek, miał wrócić wcześniej i odebrać go po południu. Wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą. Pani Halina znała Jasia od urodzenia, jej wnuczka bawiła się z nim niemal codziennie. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że coś może się stać.
Około szesnastej zadzwonił Tomek. Jego głos był dziwnie drżący:
– Anka… coś się stało… Jaś… on…
Nie pamiętam drogi do szpitala. Pamiętam tylko światła karetek, krzyki pielęgniarek i twarz lekarza, który próbował mówić spokojnie:
– Państwa syn miał poważny wypadek. Upadł z dużej wysokości na betonowy podjazd. Robimy wszystko, co w naszej mocy.
Wszystko rozgrywało się jak we śnie. Pani Halina płakała w kącie korytarza, jej córka tłumaczyła policjantowi, że dzieci bawiły się na balkonie i Jaś poślizgnął się na mokrej posadzce. Tomek stał obok mnie jak sparaliżowany. Chciałam krzyczeć, rzucić się na wszystkich z pretensjami, ale nie miałam siły.
Godziny mijały w bezruchu. W końcu lekarz wyszedł z sali operacyjnej i spojrzał na nas z bólem:
– Przykro mi… Państwa syn jest w stanie śmierci mózgowej.
Nie rozumiałam tych słów. Przecież Jaś oddychał przez maszynę, jego serce biło. Ale lekarz tłumaczył cierpliwie:
– Nie ma już szans na powrót do świadomości. Możemy utrzymać jego ciało przy życiu jeszcze przez jakiś czas…
Wtedy padło pytanie, które rozdarło mnie na pół:
– Czy rozważyliby państwo oddanie narządów syna innym dzieciom?
Tomek natychmiast zaprzeczył:
– Nie! To nasze dziecko! Nie pozwolę!
Ale ja patrzyłam na Jasia – mojego małego bohatera – i wiedziałam, że on zawsze chciał pomagać innym. Gdy widział płaczące dziecko w piaskownicy, oddawał mu swoją zabawkę. Gdy sąsiadka przewróciła się na schodach, przyniósł jej plasterek i przytulił.
Przez całą noc kłóciliśmy się z Tomkiem. On krzyczał:
– To nie jest sprawiedliwe! Nie mogą nam go tak po prostu zabrać!
A ja płakałam:
– Ale jeśli możemy uratować inne dziecko? Jeśli ktoś inny nie będzie musiał przechodzić przez to piekło?
Rodzina podzieliła się na dwa obozy. Moja mama popierała mnie:
– Aniu, to piękny gest. Jaś byłby dumny.
Teściowa była przeciwna:
– To nienaturalne! Dziecko powinno być pochowane w całości!
W końcu podjęliśmy decyzję. Zgodziłam się podpisać zgodę na pobranie narządów Jasia. Tomek nie chciał ze mną rozmawiać przez kilka dni. Widziałam w jego oczach żal i gniew.
Kilka tygodni później dostaliśmy anonimowy list od rodziców dziewczynki, która otrzymała serce Jasia:
„Nie znamy Państwa bólu, ale dzięki Wam nasza córeczka żyje. Każdego dnia myślimy o Waszym synku i modlimy się za niego.”
Ten list był jak plaster na ranę, która nigdy się nie zagoi. Zaczęłam chodzić na terapię dla rodziców po stracie dziecka. Spotkałam tam innych ludzi z podobnymi historiami – jedni żałowali swojej decyzji o odmowie dawstwa narządów, inni czuli ulgę, że ich tragedia dała komuś nadzieję.
Tomek długo nie mógł się pogodzić z tym, co się stało. Nasze małżeństwo wisiało na włosku. Przestaliśmy ze sobą rozmawiać o Jasiu – każde wspomnienie bolało zbyt mocno. Dopiero po roku poszliśmy razem na grób syna. Tomek położył tam małego pluszowego misia i powiedział cicho:
– Przepraszam, synku…
Dziś wiem, że nie ma dobrych odpowiedzi na takie tragedie. Każdy rodzic reaguje inaczej. Ale czasem jedno życie może uratować drugie – nawet jeśli kosztuje to niewyobrażalny ból.
Często pytam siebie: czy zrobiłam dobrze? Czy Jaś byłby ze mnie dumny? Czy Wy bylibyście w stanie podjąć taką decyzję? Podzielcie się swoimi przemyśleniami…