Ślubu nie będzie: Historia o wyborach, których nie da się cofnąć
— Kasiu, w końcu wychodzisz za mąż — uśmiechnęła się mama, Jadwiga Stanisławowska, poprawiając mi włosy przed lustrem. — Tak się cieszę, że Wojtek ci się oświadczył! Wiesz, jacy dziś faceci są niepoważni? Tylko im w głowie imprezy, a o małżeństwie nie myślą. Ale Wojtek jest inny, więc trzymaj go mocno.
Patrzyłam na swoje odbicie i czułam, jak żołądek ściska mi się z nerwów. Mama mówiła dalej, a ja słyszałam tylko szum w uszach. „Mamo, no przecież ja też jestem dobrą partią,” próbowałam żartować, ale głos mi zadrżał. Ona tego nie zauważyła. Zawsze widziała tylko to, co chciała widzieć.
Wojtek był dobry. Naprawdę dobry. Pracowity, spokojny, nigdy nie podniósł na mnie głosu. Ale czy go kochałam? Czy to była ta miłość, o której czytałam w książkach i oglądałam w filmach? Czy to była ta iskra, która sprawia, że serce bije szybciej? Nie. To była raczej cicha zgoda na życie obok siebie.
— Kasiu, pamiętaj, ślub to nie tylko uczucie. To odpowiedzialność. — Mama spojrzała na mnie poważnie. — Ja z twoim ojcem też nie byłam zakochana po uszy. Ale zobacz, ile razem przeszliśmy. Miłość przychodzi z czasem.
Chciałam jej powiedzieć, że nie chcę czekać na miłość. Że chcę jej teraz, natychmiast. Ale bałam się ją zranić. Bałam się rozczarować wszystkich wokół. Babcia już szykowała sukienkę na wesele, tata odkładał pieniądze na orkiestrę. Cała rodzina żyła tym ślubem bardziej niż ja sama.
Wieczorem Wojtek przyszedł do mnie z bukietem tulipanów. Usiadł na kanapie i patrzył na mnie tymi swoimi spokojnymi oczami.
— Kasiu, wszystko w porządku? Jesteś jakaś zamyślona ostatnio.
Chciałam mu powiedzieć prawdę. Chciałam krzyczeć: „Nie jestem gotowa! Nie chcę tego!” Ale zamiast tego skinęłam głową i uśmiechnęłam się blado.
— Po prostu dużo spraw na głowie — wymamrotałam.
Wojtek był wyrozumiały. Zawsze był. Może aż za bardzo? Może właśnie dlatego czułam się przy nim tak… niewidzialna? Jakby moje prawdziwe „ja” musiało się schować pod warstwą grzeczności i oczekiwań.
Tydzień przed ślubem miałam koszmary. Śniło mi się, że stoję w białej sukni przed ołtarzem i nagle nie mogę oddychać. Wszyscy patrzą na mnie z wyrzutem: mama płacze, tata spuszcza wzrok, Wojtek stoi nieruchomo jak posąg. Budziłam się zlana potem i płakałam w poduszkę.
W końcu nie wytrzymałam. Poszłam do mamy do kuchni, gdzie robiła pierogi na wesele.
— Mamo… — zaczęłam niepewnie.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
— Co się stało?
— Ja… ja nie wiem, czy chcę tego ślubu — wyszeptałam.
Zamarła z wałkiem w ręku.
— Kasiu, co ty mówisz? Przecież wszystko już gotowe! Goście zaproszeni, sala opłacona!
— Mamo, ja nie kocham Wojtka tak, jak powinnam… Ja go lubię, szanuję… Ale to nie to…
Mama odłożyła wałek i usiadła ciężko przy stole.
— Myślisz, że ja kochałam twojego ojca od razu? Życie to nie bajka! Miłość przychodzi z czasem! — jej głos drżał ze złości i rozczarowania.
— Ale ja nie chcę żyć bez miłości! — wybuchłam płaczem.
Wtedy weszła babcia. Usłyszała naszą rozmowę i od razu zaczęła lamentować:
— Kasiu! Co ludzie powiedzą? Jak możesz nam to zrobić?
Czułam się jak przestępca. Jakbym popełniła najgorszą zbrodnię przeciwko rodzinie.
Wieczorem zadzwonił Wojtek.
— Kasiu, musimy porozmawiać — powiedział cicho.
Spotkaliśmy się w parku. Siedzieliśmy na ławce w milczeniu przez długą chwilę.
— Wiem, że coś jest nie tak — odezwał się w końcu. — Jeśli nie chcesz tego ślubu… powiedz mi to teraz.
Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich smutek i rezygnację.
— Przepraszam… Ja naprawdę próbowałam… — łzy spływały mi po policzkach.
Wojtek westchnął ciężko.
— Lepiej teraz niż później — powiedział tylko i odszedł bez słowa.
Następnego dnia cała rodzina wiedziała już o wszystkim. Mama płakała przez cały dzień, tata zamknął się w garażu i nie odzywał do mnie przez tydzień. Babcia przestała ze mną rozmawiać.
Czułam się samotna jak nigdy wcześniej. Znajomi dzwonili z pytaniami: „Co się stało?”, „Dlaczego odwołałaś ślub?”, „Czy coś ci zrobił?” Nikt nie rozumiał, że czasem największą odwagą jest powiedzieć „nie” wtedy, gdy wszyscy oczekują „tak”.
Minęły miesiące zanim mama zaczęła ze mną normalnie rozmawiać. Tata dopiero po pół roku zaprosił mnie na spacer i powiedział:
— Wiesz… Może miałaś rację. Lepiej być szczerym wobec siebie niż żyć w kłamstwie całe życie.
Babcia nigdy mi nie wybaczyła. Do dziś mówi sąsiadkom: „Moja wnuczka to taka dziwna…”
A ja? Czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy dobrze zrobiłam? Czy mogłam postarać się bardziej? Ale potem patrzę w lustro i widzę siebie — prawdziwą Kasię, która pierwszy raz w życiu postawiła swoje szczęście ponad cudze oczekiwania.
Czy warto było złamać serce tylu osobom dla własnej wolności? Czy egoizm to zawsze coś złego? Może czasem trzeba być egoistą, żeby naprawdę zacząć żyć?