Spadek, który rozdarł naszą rodzinę — czy warto było marzyć o lepszym życiu w mieście?

— Nie wierzę, że naprawdę to robimy — powiedziałam, patrząc na kartony piętrzące się w przedpokoju naszego domu w Sieradzu. Mama stała przy oknie, ściskając w dłoni list od notariusza. Ojciec milczał, jakby każde słowo mogło rozsypać naszą rodzinę na kawałki.

— To szansa, Aniu — odezwała się mama, choć jej głos drżał. — Warszawa to nie tylko mieszkanie. To nowe życie.

Wiedziałam, że nie mówi tego z przekonaniem. Nasz dom był pełen wspomnień: zapach pieczonego chleba, śmiech brata, dźwięk deszczu uderzającego o parapet. Ale spadek po ciotce Halinie — trzypokojowe mieszkanie na Ochocie — był jak wygrana na loterii. Przynajmniej tak nam się wydawało.

Ojciec przez całą drogę do Warszawy nie odezwał się ani słowem. Widziałam, jak zaciska dłonie na kierownicy, jakby próbował utrzymać kontrolę nad czymś, co już dawno wymknęło się spod kontroli. Brat, Michał, miał słuchawki na uszach i udawał, że go nie obchodzi, dokąd jedziemy.

Pierwsze dni w nowym miejscu były jak sen. Blok z wielkiej płyty, sąsiedzi, którzy nawet nie odpowiadali na „dzień dobry”, tramwaje dzwoniące pod oknem. Mama próbowała urządzić mieszkanie po swojemu, ale wszystko wydawało się obce. Ojciec coraz częściej wychodził na długie spacery i wracał późno. Michał zamknął się w sobie jeszcze bardziej.

Pewnego wieczoru usłyszałam ich kłótnię przez cienką ścianę kuchni.

— To był błąd! — krzyczał ojciec. — Tu nie ma życia! Nie znam tych ludzi, nie znam tych ulic!

— Chciałam tylko lepiej dla dzieci! — odpowiedziała mama łamiącym się głosem. — Myślałam, że tu będą mieli szansę…

— Szansę na co? Na samotność?

Zacisnęłam pięści pod kołdrą. W Sieradzu wszystko było proste: szkoła, znajomi, spacery nad Wartą. Tutaj czułam się jak intruz. W szkole nikt nie chciał ze mną rozmawiać — byłam „tą ze wsi”. Michał zaczął wagarować i wracać do domu z podbitym okiem.

Mama znalazła pracę w sklepie spożywczym na Mokotowie. Ojciec próbował zaczepić się na budowie, ale szybko go zwolnili — „nie pasował do zespołu”. Pieniądze ze sprzedaży naszego starego domu topniały szybciej niż śnieg w marcu.

Pewnego dnia wróciłam do mieszkania i zobaczyłam mamę płaczącą przy kuchennym stole.

— Mamo? Co się stało?

— Tata… wyjechał do Sieradza. Powiedział, że nie może tu żyć.

Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Michał rzucił plecak na podłogę i wyszedł bez słowa. Przez kilka tygodni żyliśmy jak cienie — mijaliśmy się w przedpokoju, jedliśmy osobno, unikaliśmy spojrzeń.

W końcu mama zebrała nas przy stole.

— Musimy zdecydować, co dalej — powiedziała cicho. — Nie możemy tak żyć.

— Chcę wrócić do Sieradza — powiedział Michał bez wahania.

Spojrzałam na mamę. W jej oczach zobaczyłam zmęczenie i żal.

— A ty, Aniu?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Warszawa była pełna możliwości, ale żadna z nich nie była dla mnie. Tęskniłam za domem, za ojcem, za normalnością.

W końcu powiedziałam:

— Chcę być tam, gdzie jesteśmy razem.

Mama westchnęła ciężko.

— Czasem marzenia mają swoją cenę — powiedziała gorzko.

Kilka dni później spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i wróciliśmy do Sieradza. Nasz dom był już sprzedany, więc zamieszkaliśmy u babci. Ojciec przyjął nas bez słowa wyrzutu, ale widziałam łzy w jego oczach.

Dziś wiem jedno: spadek po ciotce Halinie był początkiem końca naszej rodziny takiej, jaką znałam. Warszawa dała nam lekcję pokory i pokazała, że szczęście nie zależy od miejsca ani od pieniędzy.

Czasem zastanawiam się: czy gdybyśmy zostali w Sieradzu, bylibyśmy szczęśliwsi? Czy warto było poświęcić rodzinny spokój dla złudzenia lepszego życia? Co wy byście zrobili na naszym miejscu?