Sprzedałam dom, by uratować syna. Dziś nie mam już nic – ani domu, ani syna.

— Mamo, błagam cię, nie mam już do kogo pójść! — głos Pawła drżał, a ja czułam, jak serce ściska mi się z bólu. Stał przede mną w przedpokoju, z podkrążonymi oczami, w brudnej kurtce, której nie zmieniał od tygodni. Widziałam w nim mojego małego chłopca, tego samego, którego tuliłam po nocnych koszmarach. Tylko że teraz miał trzydzieści dwa lata i był kompletnie zagubiony.

— Paweł, przecież już ci pomagałam… — zaczęłam ostrożnie, ale on przerwał mi gwałtownie:

— Mamo, jeśli nie ty, to kto? Ojciec ma mnie gdzieś! Ty zawsze mówiłaś, że rodzina jest najważniejsza!

Miał rację. Zawsze to powtarzałam. Nawet wtedy, gdy jego ojciec odszedł do innej kobiety i zostawił nas samych w tym domu na obrzeżach Lublina. To ja byłam tą, która trzymała wszystko w ryzach. Pracowałam na dwa etaty, żeby Paweł miał wszystko, czego potrzebuje. Ale teraz…

— Ile jesteś winien? — zapytałam cicho.

— Osiemdziesiąt tysięcy — wyszeptał i spuścił wzrok.

Poczułam, jak nogi uginają się pode mną. Osiemdziesiąt tysięcy złotych. Tyle nie miałam nawet na koncie. Ale miałam dom. Nasz dom. Ten sam, w którym Paweł stawiał pierwsze kroki i uczył się jeździć na rowerze po ogrodzie.

Przez kolejne dni nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, patrząc na zdjęcia Pawła z dzieciństwa. W końcu podjęłam decyzję. Sprzedam dom. Przecież mogę wynająć kawalerkę, a Paweł dostanie szansę na nowy start.

Transakcja poszła szybko. Pieniądze przelałam Pawłowi na konto. Uściskał mnie wtedy mocno i obiecał:

— Mamo, przysięgam, już nigdy cię nie zawiodę.

Przez pierwsze tygodnie dzwonił codziennie. Opowiadał o nowej pracy w magazynie, o tym, jak spłaca długi i zaczyna wszystko od nowa. Byłam dumna i pełna nadziei.

Aż pewnego dnia przestał odbierać telefon.

Najpierw tłumaczyłam sobie, że jest zajęty. Potem zaczęłam się martwić. W końcu pojechałam pod adres, który mi podał. Drzwi otworzyła mi młoda kobieta.

— Paweł? Nie znam żadnego Pawła — powiedziała z obojętnością i zamknęła drzwi przed nosem.

Zadzwoniłam do jego przyjaciela, Krzyśka.

— Pani Zosiu… — zawahał się — Paweł… on znowu gra. Widziałem go ostatnio w kasynie na Krakowskim Przedmieściu.

Świat mi się zawalił. Wszystkie pieniądze… wszystko przegrał?

Nie spałam całą noc. Rano pojechałam do kasyna. Stałam tam godzinę, dwie… W końcu zobaczyłam go przy automatach. Wyglądał jak cień człowieka.

— Paweł! — krzyknęłam przez łzy.

Odwrócił się powoli. W jego oczach nie było już mojego syna.

— Mamo… co ty tu robisz?

— Wszystko przegrałeś? — zapytałam drżącym głosem.

Nie odpowiedział. Po prostu odwrócił się i wyszedł.

Od tamtej pory minęły trzy miesiące. Nie mam już domu — wynajmuję pokój u obcej kobiety na Czechowie. Paweł nie odbiera telefonów. Czasem widzę go przypadkiem na ulicy — chowa się wtedy przede mną jak złodziej.

Moja siostra Basia mówi:

— Zosiu, musisz się odciąć! On cię niszczy!

Ale jak mam to zrobić? To moje dziecko! Nawet jeśli dorosłe i pogubione…

Czasem budzę się w nocy i pytam siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy matczyna miłość naprawdę powinna być bezwarunkowa?

Dziś zostałam sama z tym pytaniem i pustką po domu, który był całym moim światem.

Czy naprawdę można kochać za bardzo? Czy są granice poświęcenia dla własnego dziecka?