Telefon z przeszłości: powrót ojca

Zamknąłem drzwi lodówki, wycierając ręce w ścierkę. – No to gotowe, teraz powinno działać. Zamrażać będzie, ale trzeba sprawdzić – powiedziałem do pani Marii, sąsiadki z parteru, która poprosiła mnie o pomoc. – Macie pustą plastikową miseczkę? Nalejcie wody i wstawcie do zamrażarki. Wieczorem zadzwonię – jeśli woda zamarznie, znaczy, że wszystko gra.

W tym momencie zadzwonił telefon. Dźwięk rozdarł ciszę kuchni, a ja poczułem dziwny niepokój. Spojrzałem na wyświetlacz – numer nieznany. Przez chwilę zawahałem się, ale odebrałem.

– Halo?

– Igor? – głos po drugiej stronie był niski, lekko zachrypnięty. Przez sekundę nie mogłem go rozpoznać, ale potem serce zaczęło mi walić jak młotem.

– Tak… Kto mówi?

– To ja… Twój ojciec.

Zamarłem. Przez chwilę miałem wrażenie, że czas się zatrzymał. Ojciec. Słowo, które przez ostatnie piętnaście lat brzmiało dla mnie jak przekleństwo. Odszedł, kiedy miałem dwanaście lat. Po prostu spakował walizkę i wyszedł. Bez słowa wyjaśnienia, bez pożegnania. Zostawił mnie i mamę samych z długami, niepewnością i wstydem przed sąsiadami.

– Igor… Wiem, że to dziwne. Ale musiałem zadzwonić. Muszę z tobą porozmawiać.

Nie odpowiedziałem od razu. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: mama płacząca nocami w kuchni, listy od komornika, moje pierwsze prace dorywcze jeszcze w liceum, żebyśmy mieli na czynsz. I on – ojciec, którego twarz pamiętałem coraz słabiej.

– Po co? – zapytałem w końcu chłodno.

– Chciałbym ci coś wyjaśnić. Spotkajmy się… Proszę.

Chciałem rzucić słuchawką. Chciałem krzyknąć, żeby się ode mnie odczepił, że nie ma prawa wracać po tylu latach. Ale coś mnie powstrzymało. Może ciekawość? Może nadzieja, że usłyszę coś, co pozwoli mi zamknąć ten rozdział?

– Dobrze – powiedziałem w końcu. – Jutro o siedemnastej. Park przy fontannie.

Cały wieczór chodziłem jak struty. Mama zauważyła, że jestem nieswój.

– Coś się stało? – zapytała cicho.

– Zadzwonił tata – odpowiedziałem bez ogródek.

Zbladła. Przez chwilę patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, potem spuściła wzrok.

– I co chciał?

– Spotkać się ze mną.

Usiadła ciężko przy stole.

– Igor… Uważaj na siebie. On potrafi ranić ludzi bardziej niż myślisz.

Nie odpowiedziałem. Widziałem łzy w jej oczach i poczułem narastający gniew. Dlaczego to ja muszę być tym dorosłym? Dlaczego to ja muszę łatać dziury po jego decyzjach?

Następnego dnia przyszedłem do parku wcześniej. Siedziałem na ławce przy fontannie i patrzyłem na dzieci bawiące się w piaskownicy. Czułem się jak intruz we własnym życiu.

Ojciec przyszedł punktualnie. Zmienił się – postarzał, przygarbił się trochę, włosy miał już prawie całkiem siwe. Ale oczy te same: szare i czujne.

– Dziękuję, że przyszedłeś – powiedział cicho.

Nie odpowiedziałem. Patrzyłem na niego z chłodną ciekawością.

– Wiem, że nie mam prawa prosić cię o wybaczenie – zaczął po chwili. – Ale chciałem ci powiedzieć prawdę. Odszedłem nie dlatego, że was nie kochałem…

Parsknąłem śmiechem.

– To ciekawe. Bo przez piętnaście lat nie dałeś żadnego znaku życia.

Spuścił głowę.

– Byłem tchórzem. Bałem się odpowiedzialności… Twoja mama zaszła w długi przez moją głupotę. Miałem problemy z hazardem… W końcu uciekłem przed wszystkim: przed nią, przed tobą, przed samym sobą.

Poczułem falę gniewu i żalu.

– A my? My mieliśmy sobie radzić sami?

– Wiem… Próbowałem się pozbierać, ale nie miałem odwagi wrócić. Dopiero teraz… Jestem chory, Igorze. Mam raka trzustki. Lekarze dają mi kilka miesięcy.

Zamilkliśmy obaj. Przez chwilę słyszałem tylko plusk wody z fontanny i śmiech dzieci gdzieś obok.

– Dlaczego teraz? – zapytałem cicho.

– Bo nie chcę umierać z tym ciężarem na sumieniu. Chciałem cię zobaczyć… Chciałem cię przeprosić.

Patrzyłem na niego długo. Widziałem w nim człowieka złamanego przez życie i własne błędy. Ale czy to wystarczyło?

– Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć – powiedziałem szczerze.

Skinął głową ze zrozumieniem.

– Nie proszę o wybaczenie dla siebie… Proszę o ulgę dla ciebie. Żebyś nie musiał dźwigać tego gniewu całe życie.

Po spotkaniu długo chodziłem po mieście bez celu. W głowie miałem mętlik: żal do ojca mieszał się z litością i poczuciem winy wobec mamy. Czy powinienem jej powiedzieć o jego chorobie? Czy powinienem próbować odbudować jakąkolwiek relację?

Wieczorem zadzwoniła pani Maria:

– Panie Igorze! Woda zamarzła! Lodówka działa!

Uśmiechnąłem się smutno do telefonu.

Czasami naprawienie lodówki wydaje się łatwiejsze niż naprawienie własnego życia…

Czy można naprawdę wybaczyć komuś tak wielką krzywdę? Czy warto próbować odbudować coś, co zostało zniszczone dawno temu? Może ktoś z was zna odpowiedź lepiej niż ja…