Trzydzieści lat ciszy, jeden krzyk – historia o zdradzie, która rozdarła rodzinę

– Anka, odbierz, to chyba coś ważnego – usłyszałam głos mojej córki, Magdy, kiedy telefon zadzwonił po raz trzeci. Byliśmy właśnie przy torcie, śmiech niósł się po całym mieszkaniu teściów. Zapach świeżo parzonej kawy mieszał się z aromatem domowego sernika. Przez chwilę zawahałam się, bo nie chciałam przerywać tej chwili – takich wieczorów było coraz mniej, odkąd dzieci dorosły i każdy miał swoje życie.

Ale dzwonek nie ustawał. Spojrzałam na wyświetlacz – numer nieznany. Odebrałam.

– Halo?

Po drugiej stronie cisza. Przez sekundę usłyszałam tylko czyjś oddech, potem kobiecy głos, drżący, jakby walczył ze łzami:

– Pani mąż… on… musimy porozmawiać. Proszę mi wybaczyć, ale nie mogę już dłużej milczeć.

Zamarłam. Słowa ugrzęzły mi w gardle. Spojrzałam na Andrzeja – mojego męża od trzydziestu lat – który właśnie śmiał się z jakiegoś żartu teścia. Wydawał się taki beztroski, taki… mój. Przeprosiłam wszystkich i wyszłam na klatkę schodową.

– Kim pani jest? – zapytałam cicho.

– To nie jest rozmowa na telefon… Proszę się ze mną spotkać. Chodzi o pana Andrzeja.

Serce waliło mi jak oszalałe. Przez głowę przelatywały mi najgorsze scenariusze: choroba? Wypadek? Ale przecież on siedzi tam, za ścianą, cały i zdrowy. Tylko dlaczego ten głos był taki pełen bólu?

– Proszę powiedzieć teraz. – Głos mi się łamał.

– On mnie okłamuje… od lat. Jestem z nim… od pięciu lat. Myślałam, że mnie kocha. Ale on nigdy nie powiedział mi o pani.

Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Oparłam się o zimną ścianę klatki schodowej. Pięć lat? To niemożliwe. Andrzej? Mój Andrzej?

– To jakiś żart? – wyszeptałam.

– Nie… Przepraszam panią. Nie mogę już żyć w kłamstwie.

Rozłączyła się.

Stałam tak jeszcze chwilę, próbując złapać oddech. W głowie huczało mi jedno słowo: zdrada. Nie wiedziałam, jak wrócić do tego pokoju, jak spojrzeć Andrzejowi w oczy. Przez trzydzieści lat byliśmy razem – przeszliśmy przez śmierć mojej mamy, przez chorobę syna, przez kredyt na mieszkanie i wieczne remonty. Były kłótnie o drobiazgi, były ciche dni i głośne śmiechy przy stole.

Wróciłam do pokoju. Andrzej spojrzał na mnie pytająco:

– Wszystko w porządku?

– Tak… – skłamałam i usiadłam obok niego, czując jakby między nami wyrósł mur.

Wieczór ciągnął się w nieskończoność. Każde jego słowo brzmiało teraz inaczej – nawet to, jak mówił do Magdy: „Córeczko”. Zastanawiałam się, czy tej drugiej też mówi „kochanie”, czy też kupuje jej kwiaty bez okazji.

Kiedy wróciliśmy do domu, dzieci rozjechały się do siebie. Zostaliśmy sami w naszym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie – tym samym, które urządzaliśmy razem przez lata.

– Anka, co się dzieje? Jesteś jakaś nieobecna.

Popatrzyłam na niego długo. Chciałam krzyczeć, płakać, rzucać talerzami o ścianę. Ale nie potrafiłam wydobyć z siebie ani słowa.

– Andrzej… czy ty mnie zdradzasz?

Zamarł. Widziałam to w jego oczach – strach, zaskoczenie, potem coś na kształt rezygnacji.

– Skąd ci to przyszło do głowy?

– Ktoś do mnie dzwonił. Kobieta. Powiedziała, że jesteście razem od pięciu lat.

Cisza była głośniejsza niż jakiekolwiek słowa.

– Anka… ja… To nie tak miało być.

Usiadł ciężko na krześle. Patrzył gdzieś w bok, jakby szukał ucieczki.

– Przepraszam cię. Nie chciałem cię skrzywdzić.

Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.

– Pięć lat? – zapytałam cicho.

Skinął głową.

– Kim ona jest?

– Ma na imię Iwona. Poznałem ją w pracy… Po prostu… wtedy między nami było źle, pamiętasz? Ty byłaś zajęta mamą, ja czułem się samotny…

Chciałam go uderzyć za te słowa. Za to usprawiedliwianie się samotnością.

– I co teraz? Masz zamiar odejść?

Nie odpowiedział od razu.

– Nie wiem… Nie chcę cię ranić bardziej niż już to zrobiłem.

Wstałam i zamknęłam się w łazience. Siedziałam na zimnych kafelkach i płakałam tak cicho, żeby nie słyszał tego przez drzwi. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, a obrazy z naszego wspólnego życia przewijały mi się przed oczami: pierwsze mieszkanie na Żoliborzu, narodziny Magdy i Pawła, wakacje nad Bałtykiem w 1999 roku, kiedy zgubiliśmy się na plaży i śmialiśmy się z tego przez lata.

Rano Andrzej już wyszedł do pracy. Zostawił kartkę: „Przepraszam”.

Nie wiedziałam, co robić. Zadzwoniłam do Magdy – nie mogłam jej powiedzieć prawdy, więc wymyśliłam pretekst o złym samopoczuciu. Przyszła po pracy z zakupami i swoim wiecznym optymizmem próbowała mnie rozweselić.

– Mamo, co się dzieje? Wyglądasz jakbyś nie spała całą noc.

Patrzyłam na nią i myślałam: „Jak powiedzieć dziecku, że jej ojciec zdradził matkę przez pięć lat?”

W końcu nie wytrzymałam:

– Magda… Gdybyś dowiedziała się czegoś złego o tacie… co byś zrobiła?

Spojrzała na mnie poważnie:

– Mamo, przecież nikt nie jest idealny. Ale jeśli to coś poważnego… musisz mi powiedzieć.

Opowiedziałam jej wszystko – łamiącym się głosem, przerywając płaczem. Magda objęła mnie mocno:

– Mamo… To nie twoja wina. Tata jest dorosły i sam odpowiada za swoje czyny.

Wieczorem wrócił Andrzej. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole – tym samym, przy którym rozmawialiśmy o wszystkim przez lata: o rachunkach, o dzieciach, o planach na wakacje.

– Co teraz? – zapytałam cicho.

Andrzej spuścił głowę:

– Nie wiem… Iwona chce żebym odszedł od ciebie. Ale ja nie wiem czego chcę.

Poczułam gniew:

– A ja? Ja też mam coś do powiedzenia! Przez trzydzieści lat byłam twoją żoną! Wspierałam cię we wszystkim! A ty…? Zdradziłeś mnie przez pięć lat!

Andrzej milczał długo:

– Przepraszam…

Wyszłam z domu i poszłam przed siebie – bez celu, byle dalej od tego wszystkiego. Przechodziłam obok znajomych bloków, sklepiku pani Zosi, gdzie kupowałam chleb od lat. Wszystko wydawało się takie samo jak zawsze – tylko ja byłam inna.

Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Magda próbowała nas pogodzić:

– Może pójdziecie do terapeuty? Może spróbujecie jeszcze raz?

Ale ja nie wiedziałam już niczego na pewno. Każde spojrzenie Andrzeja bolało mnie bardziej niż poprzedniego dnia.

Pewnego wieczoru zadzwoniła Iwona:

– Pani Anno… Przepraszam panią jeszcze raz. Ja naprawdę myślałam, że on odejdzie…

Nie odpowiedziałam nic. Co mogłam jej powiedzieć? Że zabrała mi wszystko?

Po tygodniu Andrzej spakował walizkę i wyszedł bez słowa. Zostawił klucze na stole.

Siedziałam długo w pustym mieszkaniu i patrzyłam na zdjęcia rodzinne: nasza trójka na Mazurach; Andrzej trzymający nowo narodzonego Pawła; Wigilia sprzed dziesięciu lat…

Czy można wybaczyć zdradę? Czy można odbudować coś, co zostało roztrzaskane na kawałki jednym telefonem?

Czasem myślę: czy lepiej żyć w kłamstwie i mieć złudzenie szczęścia? Czy lepiej znać prawdę i cierpieć?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu?