Wakacje, które miały zmienić wszystko
— Krzysztof, czy ty w ogóle mnie słuchasz? — głos Kasi drżał, a jej palce nerwowo bębniły o blat kuchennego stołu. Było już po północy, a my wciąż nie mogliśmy się dogadać. Wojtuś spał w swoim pokoju, a my po raz kolejny kłóciliśmy się o coś, co miało być początkiem naszego szczęścia — o wakacje.
Wiedziałem, że Kasia marzy o Kołobrzegu. O tej piaszczystej plaży, gdzie woda jest płytka i ciepła, idealna dla naszego synka. Ja jednak miałem inne wyobrażenia — chciałem w końcu pojechać w góry, poczuć wiatr na twarzy i zapomnieć o wszystkim, co zostawiamy za sobą w Warszawie. Ale nie potrafiłem jej tego powiedzieć. Zawsze ustępowałem, bo tak było łatwiej. Tak było spokojniej.
— Chcesz jechać z nami czy nie? — powtórzyła Kasia, patrząc mi prosto w oczy. W jej spojrzeniu widziałem zmęczenie i rozczarowanie. Przez chwilę miałem ochotę powiedzieć „nie”, rzucić wszystko i po prostu wyjść. Ale spojrzałem na zdjęcie Wojtusia na lodówce i poczułem, jak coś ściska mi gardło.
— Pojadę — odpowiedziałem cicho. — Dla was.
Przez kolejne tygodnie przygotowania do wyjazdu były jak pole minowe. Każda decyzja — od wyboru pensjonatu po pakowanie walizek — prowadziła do kolejnych spięć. Kasia chciała mieć wszystko pod kontrolą: listy rzeczy do zabrania, plan posiłków, nawet rozkład dnia na plaży. Ja coraz częściej uciekałem w pracę, zostawiając ją samą z tym wszystkim. Czułem się winny, ale nie umiałem inaczej.
W końcu nadszedł dzień wyjazdu. Wojtuś był podekscytowany — pierwszy raz miał zobaczyć morze. Ja prowadziłem samochód w milczeniu, słuchając jak Kasia opowiada mu o muszelkach i mewach. Próbowałem się uśmiechać, ale w środku czułem pustkę.
Kołobrzeg przywitał nas słońcem i zapachem morza. Pensjonat był dokładnie taki, jakiego chciała Kasia — blisko plaży, z placem zabaw dla dzieci. Przez pierwsze dwa dni próbowałem się zaangażować: budowałem z Wojtusiem zamki z piasku, pływałem z nim w płytkiej wodzie. Ale wieczorami wracały nasze kłótnie. Kasia zarzucała mi brak inicjatywy, ja jej — przesadną kontrolę.
Pewnego wieczoru, kiedy Wojtuś już spał, usiedliśmy na balkonie z widokiem na morze. Kasia płakała cicho.
— Myślałam, że tu będzie inaczej — wyszeptała. — Że tu odnajdziemy siebie na nowo.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Przecież ja też tego chciałem. Tylko nie potrafiłem już uwierzyć, że to możliwe.
Następnego dnia postanowiłem wyjść sam na spacer po plaży. Szedłem długo, aż dotarłem do miejsca, gdzie nie było już ludzi. Usiadłem na piasku i patrzyłem na fale. W głowie miałem chaos: czy naprawdę jeszcze coś nas łączy? Czy to tylko przyzwyczajenie?
Wróciłem do pensjonatu późnym popołudniem. Kasia siedziała przy stole z Wojtusiem i układała puzzle. Spojrzała na mnie bez słowa. W jej oczach widziałem żal i zmęczenie.
Wieczorem usłyszałem ich rozmowę przez uchylone drzwi:
— Mamusiu, dlaczego tata jest smutny?
— Nie wiem, kochanie… Może jest zmęczony?
— Ja bym chciał, żeby tata się uśmiechał.
Te słowa uderzyły mnie mocniej niż wszystkie nasze kłótnie. Zrozumiałem wtedy, że nie chodzi tylko o mnie i Kasię. Że nasze szczęście to także szczęście Wojtusia.
Następnego dnia rano zaproponowałem wspólną wycieczkę rowerową do latarni morskiej. Kasia była zaskoczona, ale się zgodziła. Po raz pierwszy od dawna śmialiśmy się razem — ja, ona i Wojtuś. Przez chwilę poczułem, że może jeszcze nie wszystko stracone.
Ale wieczorem znów wróciły stare demony. Kasia zaczęła wypominać mi brak zaangażowania w domu, ja jej — brak wsparcia dla moich pasji. Kłóciliśmy się coraz głośniej, aż Wojtuś zaczął płakać w swoim pokoju.
Te wakacje miały być ucieczką od problemów, a stały się ich lustrem. Zrozumiałem wtedy coś ważnego: nie da się odnaleźć szczęścia w nowym miejscu, jeśli nie potrafimy go znaleźć w sobie nawzajem.
Ostatniego dnia przed wyjazdem poszliśmy razem na plażę o świcie. Siedzieliśmy w milczeniu, patrząc jak słońce wschodzi nad morzem.
— Krzysztof… — zaczęła Kasia cicho. — Co dalej?
Nie miałem odpowiedzi. Może czasem trzeba pozwolić sobie na smutek i zwątpienie? Może szczęście to nie miejsce ani chwila, tylko codzienna walka o siebie nawzajem?
Patrząc na fale rozbijające się o brzeg, zastanawiałem się: czy naprawdę można zacząć wszystko od nowa? Czy wystarczy nam sił?
A może szczęście jest bliżej niż myślimy — tylko trzeba nauczyć się je dostrzegać?