Walka o Spadek po Dziadku: „Opiekowaliśmy się Nim, Ale Dom Przypadł Im”
– To nie może być prawda! – krzyknęłam, patrząc na notariusza z niedowierzaniem. W mojej głowie dudniło jedno pytanie: jak to możliwe, że po tylu latach opieki nad dziadkiem, dom przypadł ciotce Halinie i jej synowi? Przecież przez ostatnie pięć lat to ja codziennie gotowałam mu obiady, podawałam leki, znosiłam jego humory i samotność. Gdzie oni byli, kiedy dziadek płakał po nocach z bólu? Gdzie byli, kiedy trzeba było zmieniać mu opatrunki albo po prostu potrzymać za rękę?
Zawsze byłam tą „grzeczną wnuczką” – Ania, córka mojego ojca Piotra. Mieszkaliśmy z dziadkiem w jednym domu na warszawskiej Pradze. Mama zmarła wcześnie, tata pracował całymi dniami jako kierowca autobusu miejskiego. Dziadek był dla mnie wszystkim – nauczył mnie jeździć na rowerze, opowiadał historie z wojny, pokazywał stare zdjęcia i uczył szacunku do ludzi. Kiedy zachorował na cukrzycę i zaczęły się powikłania, nie miałam wątpliwości, że muszę się nim zająć.
Ciotka Halina – siostra mojego taty – mieszkała w Gdańsku. Przez lata nie utrzymywała kontaktu z rodziną. Pamiętam jej wizyty tylko z okazji świąt albo pogrzebów. Zawsze elegancka, pachnąca drogimi perfumami, z synem Bartkiem u boku. Bartek był moim kuzynem, ale nigdy nie mieliśmy ze sobą bliższych relacji. On studiował za granicą, potem pracował w korporacji i pojawiał się tylko wtedy, kiedy trzeba było zrobić sobie zdjęcie do rodzinnego albumu.
Dziadek coraz częściej mówił mi: – Aniu, pamiętaj, rodzina jest najważniejsza. Ale jak tu wierzyć w rodzinę, kiedy widzisz, że niektórzy pojawiają się tylko wtedy, gdy mogą coś dostać?
Ostatnie miesiące były najtrudniejsze. Dziadek leżał już tylko w łóżku. Czasem nie poznawał mnie ani taty. Były dni, kiedy miałam ochotę uciec – do pracy, do koleżanek, gdziekolwiek. Ale zostawałam. Gotowałam mu rosół na niedzielę, czytałam gazety na głos, trzymałam za rękę podczas ataków bólu.
Pamiętam jedną noc szczególnie wyraźnie. Dziadek obudził mnie krzykiem:
– Aniu! Aniu! Pomóż mi!
Wbiegłam do jego pokoju. Był zlany potem, przerażony.
– Śniło mi się, że wszyscy mnie zostawiliście – wyszeptał.
Przytuliłam go mocno.
– Nigdy cię nie zostawię, dziadku.
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, jak bardzo te słowa będą mnie bolały po jego śmierci.
Dziadek odszedł cicho w marcu. Pogrzeb był skromny – przyszli sąsiedzi, kilku dawnych kolegów z pracy i oczywiście rodzina. Ciotka Halina przyjechała w czarnym płaszczu i ciemnych okularach. Bartek stał obok niej z miną znudzonego nastolatka.
Po pogrzebie spotkaliśmy się wszyscy w domu dziadka. Siedzieliśmy przy stole w milczeniu. Tata patrzył w okno, a ja próbowałam nie płakać przy wszystkich.
– No dobrze – odezwała się nagle ciotka Halina – musimy porozmawiać o sprawach majątkowych.
Zamarłam. Tata spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Halina, jeszcze nawet nie ochłonęliśmy po pogrzebie…
– Wiem, Piotrze, ale takie rzeczy trzeba załatwić od razu – odpowiedziała chłodno.
Kilka dni później dostaliśmy wezwanie do kancelarii notarialnej. Siedziałam tam razem z tatą i czułam się jak intruz we własnym domu.
Notariusz otworzył testament i zaczął czytać:
– „Ja, Stanisław Nowak… cały majątek przekazuję mojej córce Halinie oraz wnukowi Bartoszowi…”
Zatkało mnie. Spojrzałam na tatę – był blady jak ściana.
– To niemożliwe – wyszeptał.
Ciotka Halina uśmiechnęła się lekko pod nosem.
Wyszłam z kancelarii jak we śnie. Przez kilka dni nie mogłam spać ani jeść. W głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego? Dlaczego dziadek zapisał dom komuś, kto przez lata nie interesował się jego losem?
Tata próbował mnie pocieszać:
– Może dziadek chciał być sprawiedliwy…
Ale ja wiedziałam swoje. Widziałam przecież te rozmowy ciotki Haliny z dziadkiem przez telefon na kilka miesięcy przed jego śmiercią. Widziałam jej drogie prezenty i słyszałam obietnice: „Tato, przyjadę do ciebie na święta”, „Tato, zadzwonię jutro”…
Zaczęły się rodzinne kłótnie. Tata przestał rozmawiać z siostrą. Ja unikałam Bartka na ulicy. Dom stał się polem bitwy – o każdy mebel, o każdy obrazek na ścianie.
Pewnego dnia ciotka Halina przyszła z Bartkiem i nowym partnerem.
– Aniu, musisz się wyprowadzić – powiedziała bez cienia emocji.
– Jak to? Przecież tu mieszkałam całe życie!
– Dom jest nasz. Masz dwa tygodnie.
Poczułam się jak bezdomna we własnym domu. Spakowałam rzeczy do kilku walizek i przeniosłam się do taty do małego mieszkania na Targówku.
Przez długie tygodnie nie mogłam dojść do siebie. Każdy dzień zaczynałam od płaczu i kończyłam na rozmowach z tatą o tym, co mogliśmy zrobić inaczej.
W końcu postanowiłam napisać list do ciotki Haliny:
„Droga Ciociu,
Nie rozumiem Twojej decyzji ani decyzji dziadka. Ale wiem jedno – dom to nie tylko mury i dach nad głową. To wspomnienia, zapachy dzieciństwa i miłość ludzi, którzy tu żyli. Mam nadzieję, że kiedyś to zrozumiesz.
Ania”
Nie odpowiedziała.
Minęły dwa lata. Dom dziadka został sprzedany deweloperowi. Na jego miejscu powstało nowe osiedle apartamentowców. Czasem przechodzę tamtędy i widzę obcych ludzi na balkonach. Nikt już nie pamięta o starym Stanisławie Nowaku ani o tym, ile serca zostawiłam w tych ścianach.
Często pytam siebie: czy warto było być dobrą wnuczką? Czy dobro naprawdę wraca? A może w życiu liczy się tylko spryt i zimna kalkulacja?
Może Wy macie podobne doświadczenia? Czy ktoś z Was też poczuł się zdradzony przez własną rodzinę?