Wędrówka Dusz: Historia Olgi i Tajemnicy Jej Córki
– Olga, przestań już o tym mówić! – głos mojego męża, Piotra, odbijał się echem po kuchni. Stałam przy oknie, patrząc na bawiącą się w ogrodzie Zosię. Miała wtedy cztery lata, a ja wciąż nie mogłam uwolnić się od myśli, które od miesięcy nie dawały mi spokoju.
– Ale Piotrze, ona… ona mówi rzeczy, których nie powinna wiedzieć. Wczoraj zapytała mnie, dlaczego nie noszę już tej starej broszki mamy. Skąd mogła o niej wiedzieć? Przecież nigdy jej nie widziała! – mój głos drżał, a łzy napływały mi do oczu. Piotr westchnął ciężko i odwrócił się do mnie plecami.
– Olga, to tylko dziecko. Dzieci są spostrzegawcze. Może widziała zdjęcia, może słyszała rozmowy…
Ale ja wiedziałam, że to nie jest takie proste. Zosia urodziła się osiem miesięcy po śmierci mojej mamy, Barbary. Mama odeszła nagle, zawał serca. Nie zdążyłam się pożegnać. Przez wiele tygodni nie mogłam spać, a potem… potem zaszłam w ciążę. Wszyscy mówili, że to znak, że życie zatacza koło. Ale ja czułam coś więcej. Coś, czego nie potrafiłam wyjaśnić.
Pierwszy raz poczułam to, gdy Zosia miała kilka miesięcy. Patrzyła na mnie tym samym przenikliwym wzrokiem, co mama. Czasem, gdy ją tuliłam, miałam wrażenie, że to ona mnie pociesza, a nie odwrotnie. Zaczęłam zauważać drobiazgi: gesty, sposób uśmiechania się, nawet to, jak Zosia układała ręce na kolanach – zupełnie jak mama, gdy siedziała w swoim ulubionym fotelu.
Z czasem te podobieństwa zaczęły mnie przerażać. Zosia mówiła rzeczy, których nie powinna wiedzieć. Opowiadała mi o miejscach, w których nigdy nie była, o ludziach, których nie znała. Pewnego dnia, gdy przyniosłam jej nową sukienkę, spojrzała na mnie z powagą i powiedziała:
– Mamo, nie lubię zielonego. Wiesz przecież, że zawsze wolałam niebieski.
Zamarłam. To były dokładnie słowa mojej mamy, która zawsze powtarzała, że zieleń ją postarza. Próbowałam to sobie tłumaczyć – może gdzieś to usłyszała, może to przypadek. Ale takich przypadków było coraz więcej.
Zaczęłam szukać odpowiedzi. Czytałam o reinkarnacji, o wędrówce dusz. Nigdy nie wierzyłam w takie rzeczy, ale teraz… Teraz nie potrafiłam już być sceptyczna. Każda kolejna historia, którą czytałam, wydawała mi się coraz bardziej prawdopodobna. Zaczęłam rozmawiać z ludźmi – z sąsiadką, która interesowała się ezoteryką, z księdzem, który próbował mnie uspokoić i przekonać, że to tylko żałoba.
Ale żałoba nie tłumaczyła wszystkiego. Zosia coraz częściej mówiła do mnie „Olu”, tak jak mama, gdy była na mnie zła. Pewnego wieczoru, gdy układałam ją do snu, chwyciła mnie za rękę i powiedziała:
– Olu, nie martw się tak o wszystko. Wszystko się ułoży.
To były słowa, które słyszałam od mamy przez całe życie. Poczułam, jakby ktoś ścisnął mi serce.
Zaczęłam się bać. Bałam się, że tracę rozum. Bałam się, że Piotr mnie zostawi, jeśli powiem mu o wszystkim. Bałam się, że Zosia przestanie być moją córką, a stanie się kimś innym – kimś, kogo kocham, ale kogo już raz straciłam.
W domu zaczęły się kłótnie. Piotr coraz częściej wychodził z domu, unikał rozmów. Moja teściowa patrzyła na mnie z niepokojem, szeptała coś do Piotra, gdy myślała, że nie słyszę. Nawet moja siostra, Marta, zaczęła mnie unikać.
– Olga, musisz się ogarnąć – powiedziała mi pewnego dnia przez telefon. – To nie jest zdrowe. Zosia to twoja córka, nie mama. Przestań ją obciążać swoimi lękami.
Ale jak miałam przestać, skoro wszystko wokół przypominało mi o mamie? Nawet zapach Zosi – ten sam, co zapach perfum mamy, choć nigdy ich nie używałam przy dziecku.
Zaczęłam chodzić do psychologa. Opowiadałam o wszystkim: o śmierci mamy, o narodzinach Zosi, o tych wszystkich dziwnych zbiegach okoliczności. Psycholog słuchała mnie uważnie, zadawała pytania, próbowała znaleźć racjonalne wyjaśnienia. Ale ja czułam, że to nie wystarcza.
Pewnego dnia Zosia przyniosła mi rysunek. Była na nim kobieta z długimi włosami, siedząca na ławce w parku. Obok niej – mała dziewczynka. Pod spodem Zosia napisała: „Ja i mama”.
– Kto to jest? – zapytałam, pokazując na kobietę.
– To ja, jak byłam duża – odpowiedziała Zosia z powagą. – A to ty, Olu.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Poczułam, jakby świat zawirował.
Zaczęłam się zastanawiać: czy to możliwe, żeby dusza mojej mamy wróciła do mnie w ciele mojej córki? Czy to tylko moja wyobraźnia, tęsknota za mamą, która sprawia, że widzę ją wszędzie? Czy może naprawdę istnieje coś więcej, niż to, co widzimy?
Z czasem nauczyłam się z tym żyć. Przestałam szukać odpowiedzi na siłę. Zosia jest moją córką – kocham ją ponad wszystko. Ale czasem, gdy patrzę jej w oczy, widzę w nich coś znajomego. Coś, co sprawia, że czuję się bezpieczna, nawet jeśli nie potrafię tego wyjaśnić.
Czasem myślę: może to dobrze, że nie wszystko da się zrozumieć. Może są rzeczy, które po prostu trzeba przyjąć – nawet jeśli budzą lęk i niepokój.
A wy? Czy kiedykolwiek mieliście wrażenie, że ktoś bliski wrócił do was w zupełnie nowej postaci? Czy to tylko gra wyobraźni, czy może coś więcej? Może nie wszystko w życiu da się wyjaśnić rozumem…