Winny Bez Winy: Moje Życie Pod Ciężarem Oczekiwań Mojej Matki

– Michał, ile razy mam ci powtarzać, że nie stać nas na twoje zachcianki?! – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałem przy zlewie, trzymając w rękach kubek z odpryśniętym uchem. Chciałem tylko zapytać, czy mogę pojechać z klasą na wycieczkę do Krakowa. To nie była zachcianka, to była szansa, żeby choć na chwilę wyrwać się z tego dusznego mieszkania na warszawskim Bródnie.

Ale mama nie słuchała. Odkąd tata odszedł – miałem wtedy dwanaście lat – wszystko się zmieniło. Z dnia na dzień przestałem być dzieckiem, a stałem się kimś, kto musi rozumieć dorosłe sprawy. Mama powtarzała mi, że teraz jesteśmy tylko we dwoje i muszę jej pomagać. Ale jej pomoc oznaczała raczej bycie workiem treningowym dla jej frustracji niż partnerem do rozmowy.

– Gdybyś był lepszy w szkole, może dostałbyś stypendium! – rzuciła z goryczą, nie patrząc mi w oczy. – Ale ty tylko siedzisz przy tych swoich rysunkach…

Moje rysunki. Jedyna rzecz, która mnie trzymała przy zdrowych zmysłach. Kiedy zamykałem się w swoim pokoju i szkicowałem twarze ludzi z tramwaju albo wymyślone krajobrazy, czułem się wolny. Ale dla mamy to była strata czasu. „Sztuka cię nie nakarmi”, powtarzała.

Czasem zastanawiałem się, czy gdybym był inny – bardziej jak jej koleżanki synowie, którzy już w liceum pracowali w sklepach albo uczyli się na informatyków – byłaby ze mnie dumna. Ale ja nie potrafiłem być kimś innym. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub cichą wojną spojrzeń.

Pamiętam jedną noc szczególnie wyraźnie. Mama wróciła późno z pracy, zmęczona i rozdrażniona. Siedziałem przy biurku, kończąc portret naszej sąsiadki. Nagle weszła do pokoju bez pukania.

– Znowu to robisz? – zapytała lodowatym tonem.

– Co robię? – próbowałem brzmieć spokojnie.

– Marnujesz czas! Michał, ja nie mam siły już tego ciągnąć sama. Twój ojciec…

– Przestań! – przerwałem jej pierwszy raz w życiu. – To nie moja wina, że odszedł!

Zamilkła. Przez chwilę myślałem, że zaraz wybuchnie płaczem albo krzykiem. Ale tylko spojrzała na mnie tym swoim zmęczonym wzrokiem i wyszła, trzaskając drzwiami.

Od tamtej pory coś się zmieniło. Przestaliśmy rozmawiać o czymkolwiek poza codziennością: rachunki, zakupy, szkoła. Czułem się jak lokator w jej życiu, nie jak syn.

W szkole też nie było łatwo. Koledzy śmiali się z moich starych butów i tego, że nigdy nie mam pieniędzy na kino czy pizzę po lekcjach. Nauczycielka plastyki, pani Zielińska, była jedyną osobą, która widziała we mnie coś więcej.

– Michał, masz talent – powiedziała kiedyś po lekcji. – Powinieneś spróbować dostać się do liceum plastycznego.

Wróciłem do domu z ulotką o rekrutacji i przez godzinę zbierałem się na odwagę, żeby pokazać ją mamie.

– Liceum plastyczne? – prychnęła. – A co potem? Będziesz malował portrety na ulicy? Nie stać nas na takie fanaberie!

Chciałem krzyczeć, płakać, uciec. Ale tylko schowałem ulotkę do szuflady i przez kilka dni nie wychodziłem z pokoju.

Z czasem nauczyłem się ukrywać swoje marzenia. Udawałem przed mamą, że interesuje mnie matematyka i fizyka, choć nic z tego nie rozumiałem. Wieczorami rysowałem po cichu przy latarce, żeby nie widziała światła spod drzwi.

Pewnego dnia wróciłem do domu wcześniej niż zwykle i usłyszałem rozmowę mamy przez telefon:

– On nigdy nie będzie taki jak syn Ewy… Nie wiem już, co robić… Może gdyby jego ojciec został…

Poczułem się jak cień we własnym domu. Jakby moje istnienie było tylko pasmem rozczarowań dla niej.

W końcu nadszedł dzień egzaminów do liceum. Poszedłem tam sam, bez słowa wsparcia od mamy. W poczekalni siedzieli inni kandydaci z rodzicami; ich matki ściskały im kciuki, ojcowie żartowali o przyszłych wystawach. Ja miałem tylko swój szkicownik i drżące ręce.

Egzamin poszedł mi dobrze. Dostałem się na listę przyjętych. Kiedy pokazałem mamie list gratulacyjny, spojrzała na mnie tak obojętnie, jakby to była informacja o pogodzie.

– Rób co chcesz – powiedziała tylko i wróciła do prasowania.

Od tamtej pory żyliśmy obok siebie jeszcze bardziej niż wcześniej. Ja coraz częściej zostawałem po lekcjach w szkole, żeby nie wracać do domu. Poznałem tam ludzi takich jak ja – trochę pogubionych, trochę innych. Zaczęliśmy razem malować murale na starych kamienicach Pragi.

Czasem patrzyłem na mamę i zastanawiałem się, czy kiedykolwiek mnie zaakceptuje takim, jaki jestem. Czy kiedykolwiek powie mi: „Jestem z ciebie dumna”?

Dziś mam dwadzieścia dwa lata i studiuję grafikę na ASP. Mama nadal uważa, że zmarnowałem życie. Nie rozmawiamy już prawie wcale – nasze światy oddaliły się od siebie jak dwa kontynenty dryfujące w przeciwnych kierunkach.

Często pytam sam siebie: czy mogłem zrobić coś inaczej? Czy naprawdę jestem winny temu wszystkiemu? A może każdy z nas jest trochę winny i trochę niewinny? Może czasem najtrudniej jest wybaczyć sobie samemu…