Wsiadłam do pociągu do Warszawy, a wysiadłam z dzieckiem na rękach. Moja historia, której nigdy nie zapomnę

– Proszę pani, ona chyba rodzi! – krzyknęła starsza kobieta, łapiąc mnie za ramię.

Była środa, połowa listopada, a ja siedziałam w przedziale drugiej klasy pociągu relacji Gdańsk–Warszawa, z głową opartą o szybę. W słuchawkach grał cicho Maanam, próbowałam nie myśleć o tym, co zostawiłam za sobą. Mój świat właśnie się walił – rozstanie z Pawłem, kłótnie z matką, utrata pracy. Uciekałam do Warszawy, by zacząć od nowa, choć nie miałam pojęcia jak.

Nagle z sąsiedniego przedziału dobiegły mnie krzyki. Ktoś wołał o pomoc. Wstałam odruchowo i pobiegłam tam, gdzie zebrał się już tłumek pasażerów. Na podłodze leżała młoda dziewczyna, może dziewiętnastoletnia, blada jak ściana. Obok niej torba z logo Biedronki i roztrzęsiona kobieta w czerwonym płaszczu.

– Proszę pani, ona jest w ciąży! – ktoś powiedział. – Chyba zaczęła rodzić!

Poczułam zimny pot na plecach. Wszyscy patrzyli na siebie bezradnie. Konduktor próbował dodzwonić się po karetkę na najbliższą stację, ale do Warszawy były jeszcze dwie godziny jazdy. Dziewczyna jęknęła cicho.

– Jak masz na imię? – zapytałam, klękając przy niej.

– Kasia…

– Kasia, oddychaj głęboko. Pomogę ci. – Nie miałam pojęcia, co robię. Nigdy nie byłam matką, nigdy nie widziałam porodu na żywo. Ale nie mogłam jej zostawić samej.

Ktoś podał mi wodę, ktoś inny kurtkę do przykrycia. Czas płynął jak przez mgłę. Kasia ściskała moją dłoń tak mocno, że aż zbielały mi palce.

– Nie mam nikogo… – wyszeptała nagle. – Mama wyrzuciła mnie z domu…

Poczułam znajome ukłucie w sercu. Sama czułam się opuszczona przez rodzinę. Przez chwilę byłam tylko ja i ona – dwie kobiety bez oparcia.

Poród trwał ponad godzinę. W końcu wśród krzyków i łez usłyszeliśmy pierwszy płacz dziecka. Chłopczyk. Maleńki, czerwony, drżący z zimna.

– O Boże… – szepnęłam, owijając go w swój szalik.

Kasia spojrzała na mnie błagalnie.

– Proszę… Zajmij się nim… Ja nie mogę…

Zamarłam. W oczach dziewczyny widziałam przerażenie i rozpacz. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, straciła przytomność.

Pociąg zatrzymał się awaryjnie na stacji Nasielsk. Sanitariusze wbiegli do wagonu, zabrali Kasię na noszach. Ja zostałam z noworodkiem na rękach i tłumem gapiów wokół.

– Proszę pani, co teraz? – zapytał konduktor bezradnie.

Nie wiedziałam. Trzymałam dziecko tak delikatnie, jakby miało się rozpaść w moich ramionach. Czułam jego ciepło i słyszałam cichy oddech.

Na dworcu w Warszawie czekała już policja i opieka społeczna. Zabrali mnie do szpitala na przesłuchanie i badania. Przez całą noc siedziałam przy łóżeczku chłopca, którego nazwałam Tymek.

Kasia nie odzyskała przytomności przez kilka dni. Lekarze mówili o wycieńczeniu i szoku poporodowym. Tymek był zdrowy, ale nikt nie wiedział, co dalej.

W szpitalu odwiedziła mnie pracownica MOPS-u.

– Pani Anno – powiedziała cicho – czy rozważała pani tymczasową opiekę nad dzieckiem? Matka jest niepełnoletnia i nie ma rodziny…

Zamarłam. Ja? Kobieta po przejściach, bez pracy i mieszkania? Ale kiedy spojrzałam na Tymka, poczułam coś dziwnego – jakby los dał mi drugą szansę.

Zgodziłam się.

Przez kolejne tygodnie mieszkałam w małym pokoiku socjalnym przy szpitalu. Uczyłam się wszystkiego od podstaw: przewijania, karmienia, kołysania do snu. Było ciężko – czasem płakałam razem z Tymkiem po nocach. Ale czułam też dumę i odpowiedzialność.

Kasia powoli dochodziła do siebie. Odwiedzała nas codziennie, ale była zamknięta w sobie. Pewnego dnia usiadła obok mnie na łóżku i zaczęła mówić:

– Moja mama powiedziała, że jestem hańbą… Ojciec dziecka uciekł… Nie mam dokąd wrócić…

Objęłam ją ramieniem.

– Jesteś silniejsza niż myślisz. Możesz być dobrą matką dla Tymka.

Płakałyśmy razem długo tego wieczoru.

Po miesiącu Kasia zdecydowała się zawalczyć o siebie i syna. Pomogłam jej znaleźć miejsce w domu samotnej matki w Warszawie. Zostawiłyśmy sobie numery telefonów i obiecałyśmy utrzymywać kontakt.

Wróciłam do Gdańska inną osobą niż ta, która wsiadała do pociągu tamtego listopadowego dnia. Zrozumiałam, że nawet gdy wydaje się nam, że wszystko stracone – los potrafi postawić przed nami wyzwania, które zmieniają nas na zawsze.

Czasem myślę o Kasi i Tymku. Czy są szczęśliwi? Czy ja podjęłabym tę samą decyzję jeszcze raz?

A wy – co byście zrobili na moim miejscu? Czy można pokochać cudze dziecko tak samo jak własne?