Z alimentów na moje dziecko mam płacić alimenty na dzieci brata?
– Naprawdę uważasz, że to sprawiedliwe? – zapytałam, patrząc mamie prosto w oczy. Stałyśmy w kuchni, a za oknem padał czerwcowy deszcz. Mój syn Kuba bawił się w swoim pokoju, nieświadomy burzy, która właśnie przetaczała się przez nasze życie. Mama wzruszyła ramionami, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.
– Przecież to rodzina. Twój brat jest w trudnej sytuacji. Ty dostajesz alimenty od byłego męża, możesz się podzielić – powiedziała spokojnie, jakby prosiła mnie o przysługę, a nie o oddanie pieniędzy przeznaczonych na moje dziecko.
Roześmiałam się nerwowo. – Czyli z alimentów, które były mąż płaci na swoje dziecko, powinnam płacić alimenty za brata na jego dzieci? Tutaj wybuchłam śmiechem. Naprawdę? Z tych pieniędzy, które otrzymuję od byłego męża na utrzymanie naszego syna, mam dokładać się dla dzieci mojego brata?
Mama spojrzała na mnie z wyrzutem. – Nie przesadzaj. Przecież to tylko trochę pieniędzy. Ty masz stałą pracę, a Michałowi się nie układa. Jego żona go zostawiła, dzieci są u niego, a on ledwo wiąże koniec z końcem.
Poczułam, jak narasta we mnie złość. Od rozwodu z Pawłem wszystko musiałam ogarniać sama. Alimenty nie wystarczały nawet na połowę wydatków Kuby – szkoła, ubrania, leki, zajęcia dodatkowe. Każda złotówka była na wagę złota. A teraz miałam jeszcze wspierać dzieci brata, bo on nie radził sobie z życiem?
– Mamo, ja też mam dziecko. Kuba też potrzebuje wszystkiego. Alimenty są dla niego, nie dla Michała! – powiedziałam ostrzej, niż zamierzałam.
Mama westchnęła ciężko i usiadła przy stole. – Ty zawsze musisz być taka samolubna…
Te słowa zabolały mnie bardziej niż cokolwiek innego. Przez całe życie starałam się być dobrą córką, pomagać wszystkim wokół. Ale odkąd zostałam samotną matką, nauczyłam się walczyć o siebie i Kubę. Nikt inny tego za mnie nie zrobi.
Wieczorem zadzwonił Michał. Jego głos był zmęczony i roztrzęsiony.
– Słuchaj, wiem, że mama z tobą rozmawiała… Nie chcę cię stawiać w trudnej sytuacji, ale naprawdę nie mam już wyjścia. Dzieci potrzebują nowych butów do szkoły, a ja nie mam nawet na rachunki…
Zacisnęłam powieki. Słyszałam w tle głosy jego córek – Julki i Zosi. Wiedziałam, że nie kłamie. Ale czy to znaczyło, że mam poświęcić dobro własnego syna?
– Michał… Ja naprawdę nie mam z czego ci dać. Alimenty od Pawła ledwo wystarczają na Kubę. Sama muszę dorabiać po godzinach…
– Wiem – przerwał mi cicho. – Ale mama mówiła, że powinnaś się podzielić…
Poczułam gulę w gardle. Zawsze byłam tą odpowiedzialną, tą „ogarniętą”. Michał od zawsze miał pod górkę – najpierw problemy w szkole, potem kiepska praca, teraz rozwód i opieka nad dziećmi. Mama zawsze go usprawiedliwiała: „On jest wrażliwy”, „On sobie nie radzi”. A ja? Ja musiałam sobie radzić sama.
Po rozmowie długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słuchając spokojnego oddechu Kuby w sąsiednim pokoju. Czy naprawdę byłam samolubna? Czy powinnam była pomóc Michałowi kosztem własnego dziecka? Czy rodzina to obowiązek bez granic?
Następnego dnia mama przyszła do mnie znowu.
– Przemyślałaś sprawę? – zapytała bez ogródek.
– Tak – odpowiedziałam stanowczo. – Nie dam pieniędzy z alimentów na Kubę dla Michała. Jeśli chcesz mu pomóc, możesz sprzedać swoje złote kolczyki albo poprosić tatę o wsparcie.
Mama spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Ty naprawdę jesteś bez serca…
Wtedy pękło we mnie coś ostatecznie.
– Nie jestem bez serca! Po prostu przestałam być ofiarą! Przez całe życie musiałam być silna i odpowiedzialna za wszystkich! Teraz jestem odpowiedzialna za Kubę! I nikt mi tego nie odbierze!
Mama wyszła trzaskając drzwiami. Przez kilka dni nie dzwoniła ani nie pisała. Czułam ulgę i smutek jednocześnie.
W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanka zapytała mnie podczas przerwy:
– Coś się stało? Wyglądasz jakbyś miała zaraz wybuchnąć płaczem.
Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie, a potem powiedziała:
– Wiesz co? Masz rację. Alimenty są dla twojego dziecka. Twój brat musi sam sobie poradzić albo szukać pomocy gdzie indziej.
Te słowa były jak balsam na moje poranione serce.
Wieczorem Kuba przyszedł do mnie z rysunkiem.
– Mamo, to my razem na placu zabaw! – powiedział dumnie.
Patrzyłam na niego i wiedziałam jedno: zrobię wszystko, żeby był szczęśliwy i bezpieczny.
Kilka dni później mama zadzwoniła.
– Przepraszam – powiedziała cicho. – Może rzeczywiście przesadziłam… Po prostu martwię się o was wszystkich…
Rozmawiałyśmy długo. Nie było łatwo wybaczyć jej te słowa o „samolubności”, ale wiedziałam, że muszę postawić granice.
Czasem zastanawiam się: czy rodzina daje nam prawo żądać poświęceń ponad miarę? Czy lojalność wobec bliskich powinna oznaczać rezygnację z własnych dzieci? Gdzie kończy się pomoc, a zaczyna wykorzystywanie? Może każdy z nas musi sam znaleźć odpowiedź…