Zaciśnięte Pięści Babci Julii: Walka o Rodzinę
– Nie rozumiesz mnie, mamo! – krzyknęła Ania, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby w oknie. Stałam w kuchni, ściskając w dłoniach kubek z herbatą. Herbata już dawno wystygła, a ja czułam, jak moje serce bije szybciej z każdym kolejnym słowem, które padało w tej rozmowie.
Wiedziałam, że ten dzień nadejdzie. Od miesięcy widziałam, jak Ania gaśnie, jak jej oczy tracą blask. Po rozwodzie z Pawłem była cieniem samej siebie. Próbowałam ją wspierać, gotowałam jej ulubione pierogi ruskie, sprzątałam mieszkanie, zajmowałam się małą Zosią. Ale cokolwiek robiłam, wydawało się niewystarczające.
– Mamo, ja już nie mam siły – powiedziała cicho Ania, kiedy wieczorem usiadła obok mnie na kanapie. – Paweł nie płaci alimentów, w pracy grożą mi zwolnieniem… Zosia coraz częściej pyta o tatę. Nie wiem, co jej mówić.
Patrzyłam na nią i widziałam siebie sprzed trzydziestu lat. Też byłam samotną matką. Też czułam się bezradna i zagubiona. Ale wtedy nie miałam nikogo. Moja matka zmarła wcześnie, ojciec pił. Musiałam być silna dla Ani. Teraz historia zataczała koło.
– Dasz radę – powiedziałam, choć sama nie byłam tego pewna. – Jesteśmy razem. Jakoś to przetrwamy.
Ale czy naprawdę? Każdego dnia czułam na sobie spojrzenia sąsiadek. „O, ta Julia, jej córka się rozwiodła…” Szeptały za moimi plecami w sklepie spożywczym, kiedy kupowałam chleb i mleko. W kościele proboszcz mówił o świętości rodziny, a ja miałam ochotę krzyczeć: „A co z nami? Czy my już nie jesteśmy rodziną?”
Zosia była moim promykiem słońca. Miała sześć lat i ogromne niebieskie oczy po ojcu. Często przychodziła do mnie do pokoju z książką i prosiła: – Babciu, poczytasz mi?
Czytałam jej bajki Andersena i Brzechwy, ale ona zawsze zadawała te same pytania:
– Babciu, dlaczego tata już z nami nie mieszka?
Za każdym razem czułam gulę w gardle. Jak wytłumaczyć dziecku coś, czego sama nie rozumiem? Paweł odszedł do innej kobiety. Zostawił Anię z kredytem na mieszkanie i dzieckiem na głowie. Alimenty płacił tylko wtedy, gdy groziła mu komornik.
Pewnego dnia Ania wróciła z pracy zapłakana.
– Mamo, dostałam wypowiedzenie…
Objęłam ją mocno.
– Damy radę – powtórzyłam automatycznie.
Ale tej nocy długo nie spałam. Liczyłam pieniądze w portfelu. Moja emerytura nie wystarczała nawet na rachunki. Zastanawiałam się, czy powinnam sprzedać obrączkę po mężu. Przypomniałam sobie jego słowa: „Julia, zawsze będziesz miała rodzinę”. Ale czy to jeszcze była rodzina?
Następnego dnia poszłam do MOPS-u. W kolejce stały kobiety takie jak ja – zmęczone życiem, zmartwione o przyszłość dzieci i wnuków.
– Proszę pani – powiedziała urzędniczka – może pani starać się o zasiłek rodzinny na wnuczkę.
Wróciłam do domu z plikiem papierów do wypełnienia i poczuciem upokorzenia. Nigdy nie sądziłam, że będę musiała prosić państwo o pomoc.
Wieczorem Ania siedziała przy stole i przeglądała ogłoszenia o pracę.
– Może wyjadę do Niemiec na opiekunkę – rzuciła nagle.
Zamarłam.
– A Zosia?
– Zostanie z tobą…
Poczułam, jak świat usuwa mi się spod nóg.
– Aniu, nie możesz jej zostawić! Ona już straciła ojca…
– A co mam zrobić? Tu nie ma pracy! – krzyknęła przez łzy.
Przez kolejne dni chodziłyśmy po domu jak cienie. Zosia wyczuwała napięcie i coraz częściej płakała bez powodu.
W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Pawła.
– Paweł… musisz pomóc Ani i Zosi. Ona chce wyjechać za granicę do pracy…
– To jej sprawa – odburknął. – Ja mam swoje życie.
Wtedy pierwszy raz w życiu nakrzyczałam na niego:
– Twoje dziecko cię potrzebuje! Nie możesz być takim egoistą!
Rozłączył się bez słowa.
Tamtej nocy długo płakałam w poduszkę. Czułam się bezsilna wobec świata, który nie zostawia miejsca dla takich jak my – kobiet po przejściach, matek samotnie wychowujących dzieci.
Ale następnego ranka spojrzałam na Zosię i wiedziałam, że muszę walczyć dalej.
Zaczęłam szukać dodatkowej pracy – sprzątałam klatki schodowe w blokach na naszym osiedlu. Sąsiadki patrzyły na mnie z wyższością:
– Pani Julia? Sprząta u nas? Kto by pomyślał…
Ale nie przejmowałam się już ich opinią. Liczyło się tylko to, żeby Zosia miała co jeść i żeby Ania mogła szukać pracy bez poczucia winy.
Pewnego dnia Ania wróciła do domu z uśmiechem.
– Mamo! Dostałam pracę w sklepie spożywczym! Na razie na pół etatu…
Objęłyśmy się we trzy – ja, Ania i Zosia – i pierwszy raz od miesięcy poczułam nadzieję.
Ale życie szybko przypomniało nam o sobie. Paweł pojawił się niespodziewanie po kilku tygodniach.
– Chcę zabrać Zosię na weekend – oznajmił bezceremonialnie.
Ania pobladła.
– Nie zgadzam się! Po tym wszystkim…
– Mam do tego prawo – rzucił zimno Paweł.
Patrzyłam na nich i czułam narastający gniew. Czy naprawdę prawo jest po stronie tych, którzy zostawiają swoje dzieci?
Zosia patrzyła na nas wielkimi oczami pełnymi strachu.
– Babciu… czy tata mnie już nie kocha?
Przytuliłam ją mocno.
– Kochanie… czasem dorośli robią rzeczy, których dzieci nie rozumieją. Ale ja zawsze będę przy tobie.
Tamtego wieczoru długo rozmawiałyśmy z Anią o przyszłości. Wiedziałam już jedno: nie pozwolę nikomu rozbić naszej rodziny bardziej niż już została rozbita.
Zaczęłyśmy chodzić razem na spacery po parku, piekłyśmy ciasta w niedzielne popołudnia. Powoli wracałyśmy do życia.
Czasem jednak budziłam się w nocy zlana potem ze strachu o jutro. Bałam się choroby, samotności, biedy… Ale najbardziej bałam się tego, że zawiodę moją rodzinę.
Dziś patrzę na Anię i Zosię i wiem jedno: rodzina to nie jest obrazek z reklamy margaryny ani święty spokój przy niedzielnym obiedzie. Rodzina to walka o siebie nawzajem każdego dnia – nawet wtedy, gdy wszystko wydaje się stracone.
Czy warto było walczyć? Czy można być szczęśliwym mimo tylu ran? Może właśnie w tych najtrudniejszych chwilach rodzi się prawdziwa siła? Co wy o tym myślicie?