Zatruta zazdrością: Opowieść z obrzeży miasteczka

– Ty zawsze musisz mieć ostatnie słowo, prawda? – krzyknęła mama, trzaskając drzwiami kuchni. Stałem przy oknie, patrząc na błotnistą ulicę, gdzie jeszcze kilka lat temu bawiłem się z kolegami w piłkę. Teraz zamiast śmiechu dzieci słychać było stukot młotków i szum betoniarek. Nasza stara ulica na obrzeżach miasteczka w Wielkopolsce zmieniła się nie do poznania.

Mam na imię Bartek. Mam dwadzieścia dwa lata i od zawsze mieszkałem tutaj, w domu po dziadkach. Kiedyś wszyscy się znali – pani Zosia z naprzeciwka piekła najlepsze drożdżówki, pan Marian zawsze pożyczał narzędzia, a dzieciaki biegały od rana do wieczora. Ale to już przeszłość. Ostatnie lata przyniosły falę nowych ludzi – mieszczuchów, jak mówił tata. Kupowali stare domy, burzyli je do fundamentów i stawiali szklane wille z ogrodami jak z katalogu.

Na początku patrzyłem na nich z ciekawością. Ale potem przyszła zazdrość. Bo nagle okazało się, że nasz dom jest „ruiną”, a nasz ogród „zaniedbany”. Sąsiadka z Warszawy, pani Marta, zaprosiła nas kiedyś na kawę. W jej salonie pachniało świeżością i pieniędzmi. – Bartek, a nie myślałeś o studiach w dużym mieście? – zapytała z uśmiechem. Poczułem się jak ktoś gorszy, jakby moje życie tutaj było czymś wstydliwym.

Mama coraz częściej narzekała na hałas i pył. Tata zamknął się w sobie, przestał rozmawiać z sąsiadami. Ja próbowałem udawać, że wszystko jest po staremu, ale czułem, że grunt usuwa mi się spod nóg. Najgorsze przyszło jednak wtedy, gdy mój młodszy brat Michał zaczął spotykać się z córką nowych sąsiadów – Zosią.

– Bartek, ona jest inna niż wszyscy – tłumaczył mi Michał pewnego wieczoru. – Nie patrzy na nas z góry.

Nie wierzyłem mu. Widziałem, jak Zosia śmieje się z jego żartów, jak patrzy na niego tymi wielkimi oczami. A potem wracała do swojego domu z basenem i samochodem za kilkaset tysięcy złotych. Michał zaczął się zmieniać – przestał pomagać w domu, coraz częściej znikał na całe dnie. Mama płakała po nocach, tata przeklinał pod nosem.

Pewnego dnia wróciłem do domu i zobaczyłem mamę siedzącą przy stole z listem w ręku. – Sprzedajemy dom – powiedziała cicho. – Tata już zdecydował.

Zatkało mnie. Jak to sprzedajemy? Przecież to nasz dom! Nasza historia! Wybiegłem na podwórko i zacząłem kopać ziemię pod starą jabłonią, jakby to mogło coś zmienić. Michał wrócił późno, nawet nie spojrzał mi w oczy.

– Ty nic nie rozumiesz! – krzyknąłem do niego następnego dnia. – Im tylko zależy na tym, żebyśmy stąd zniknęli!

– Bartek, przestań! To nie ich wina! – odpowiedział Michał ze łzami w oczach.

Zazdrość zaczęła mnie truć od środka. Nie mogłem spać po nocach, wyobrażałem sobie nasz dom zburzony, ogród zamieniony w parking dla kolejnych SUV-ów. Zacząłem unikać ludzi, nawet starych znajomych. Czułem się jak intruz we własnym życiu.

W końcu nadszedł dzień podpisania umowy sprzedaży. Mama płakała, tata milczał. Michał nie przyszedł – był u Zosi. Ja podpisałem papiery z drżącą ręką.

Nowi właściciele weszli do domu jeszcze tego samego dnia. Patrzyli na wszystko z wyższością, rozmawiali o planach remontu. Stałem na podwórku i czułem się jak duch.

Wieczorem poszedłem nad rzekę za miasteczkiem. Siedziałem na brzegu i patrzyłem na wodę. Przypomniałem sobie dzieciństwo – zapach świeżo skoszonej trawy, smak malin prosto z krzaka, śmiech mamy…

Nagle usłyszałem kroki. To był Michał.

– Przepraszam cię – powiedział cicho. – Nie chciałem…

Nie odpowiedziałem od razu. W głowie miałem tysiące myśli: czy mogliśmy coś zrobić inaczej? Czy to wszystko naprawdę musiało się tak skończyć?

– Może kiedyś wrócimy – powiedział Michał po chwili ciszy.

Patrzyłem na niego długo. W jego oczach widziałem ten sam smutek co u siebie.

Dziś mieszkamy w bloku na drugim końcu miasta. Mama tęskni za ogrodem, tata coraz częściej choruje. Michał rzadko bywa w domu – mówi, że nie potrafi tu znaleźć swojego miejsca.

Czasem mijam naszą starą ulicę autobusem. Widzę nowe domy, zadbane trawniki, dzieci bawiące się na placu zabaw. I pytam sam siebie: czy naprawdę byliśmy tu tylko przechodniami? Czy można być szczęśliwym tam, gdzie wszystko przypomina o tym, co straciliśmy?

Może zazdrość to trucizna, która niszczy powoli wszystko wokół… Ale czy można jej uniknąć, gdy świat zmienia się szybciej niż nasze serca?