Zaufanie, które zniszczyło mój dom: Historia Magdy z Poznania
– Magda, podpisz to, przecież jesteśmy rodziną! – głos Marka, mojego brata, drżał lekko, choć starał się brzmieć pewnie. Siedzieliśmy przy kuchennym stole w moim mieszkaniu na Jeżycach. Za oknem padał listopadowy deszcz, a ja czułam, jakby każda kropla uderzała prosto w moje serce.
Spojrzałam na niego i na mojego bratanka, Pawła, który nerwowo bawił się kluczami do samochodu. – Magda, to tylko formalność. Potrzebujemy twojego podpisu, żeby dostać kredyt na rozwinięcie firmy. Ty nic nie ryzykujesz – dodał Paweł, nie patrząc mi w oczy.
Wiedziałam, że Marek ma kłopoty finansowe. Po śmierci mamy wszystko się posypało. Zostałam sama w mieszkaniu, które odziedziczyłam, a Marek z rodziną ledwo wiązał koniec z końcem. Zawsze byliśmy blisko – on był moim starszym bratem, opiekował się mną po tym, jak ojciec odszedł. Jak mogłam mu odmówić?
Podpisałam dokumenty. Nawet nie przeczytałam wszystkiego dokładnie – przecież to Marek! Rodzina! Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że właśnie podpisałam wyrok na siebie i swój dom.
Przez kilka miesięcy wszystko było jak dawniej. Spotykaliśmy się na niedzielnych obiadach u mnie. Paweł opowiadał o nowych klientach firmy transportowej, Marek żartował z mojej samotności. Czułam się potrzebna.
Aż pewnego dnia zadzwonił telefon. – Dzień dobry, tu komornik sądowy przy Sądzie Rejonowym Poznań-Jeżyce. Pani Magdalena Nowak? Informuję, że wszczęto egzekucję z nieruchomości przy ul. Dąbrowskiego 112…
Nie pamiętam reszty rozmowy. Świat zawirował. Z trudem dotarłam do łazienki i zwymiotowałam ze stresu. Zadzwoniłam do Marka.
– Marek! Co się dzieje? Komornik był u mnie! – krzyczałam do słuchawki.
– Spokojnie, Magda… To tylko chwilowe problemy… Paweł miał wypadek służbowy, straciliśmy płynność… Ale oddamy wszystko! – tłumaczył się chaotycznie.
– Ale to moje mieszkanie! – płakałam.
– Magda, nie przesadzaj… Przecież jesteśmy rodziną…
Zaczęła się gehenna. Listy od komornika, wizyty urzędników, groźby eksmisji. Marek przestał odbierać telefony. Paweł wyjechał do Niemiec „za pracą”. Zostałam sama z długiem przekraczającym wartość mieszkania.
Sąsiedzi zaczęli szeptać za moimi plecami. – Widzisz tę Nowakową? Podobno zadłużyła mieszkanie przez hazard…
Nie spałam po nocach. Chodziłam po pustym mieszkaniu i płakałam. Próbowałam rozmawiać z Markiem – przyszedł raz, spojrzał mi w oczy i powiedział:
– Magda, nie dam rady ci pomóc. Sam mam komornika na karku.
– Ale to ty mnie namówiłeś! Ty i Paweł! – krzyczałam przez łzy.
– Przepraszam… – wyszeptał i wyszedł.
Zadzwoniłam do cioci Haliny z Gniezna. – Dziecko… mówiłam ci, żebyś nie ufała Markowi. On zawsze miał lekką rękę do pieniędzy…
Ale ja nie chciałam słuchać złych rzeczy o własnym bracie.
W końcu przyszło pismo o licytacji mieszkania. Przyszli urzędnicy, wycenili meble, kazali mi podpisać protokół. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Przez kilka tygodni mieszkałam u koleżanki z pracy, Kasi. – Magda, musisz walczyć! Idź do prawnika! – namawiała mnie.
Poszłam. Pani mecenas spojrzała na dokumenty i pokręciła głową:
– Pani Magdo… Niestety podpisała pani weksel in blanco jako poręczycielka kredytu firmowego. Bank ma prawo żądać spłaty od pani…
– Ale to był mój brat! On mnie oszukał!
– Wiem, to bardzo trudne… Ale prawo jest bezlitosne.
W pracy zaczęli patrzeć na mnie dziwnie. Ktoś rozpuścił plotkę, że jestem bankrutką. Szefowa zaprosiła mnie na rozmowę:
– Magda… Musimy rozwiązać umowę za porozumieniem stron. Firma nie może sobie pozwolić na negatywny rozgłos…
Straciłam wszystko: dom, pracę, poczucie bezpieczeństwa.
Marek przestał się odzywać zupełnie. Paweł wrócił po roku – przyjechał nowym BMW pod blok Kasi.
– Ciociu… Wiesz, życie toczy się dalej…
Nie odpowiedziałam mu nic. Patrzyłam tylko na niego i czułam pustkę.
Dziś mieszkam w wynajmowanym pokoju na Wildzie. Pracuję w sklepie spożywczym za najniższą krajową. Każdego dnia mijam ludzi na ulicy i zastanawiam się: ilu z nich też zaufało niewłaściwym osobom?
Czasem budzę się w nocy i słyszę głos mamy: „Magda, rodzina to świętość”.
Ale czy naprawdę? Czy więzy krwi są ważniejsze niż własne bezpieczeństwo? Czy warto ufać bezgranicznie tylko dlatego, że ktoś jest naszym bratem?
Może wy mi powiecie: czy wy też kiedyś zawiedliście się na rodzinie? Czy można jeszcze zaufać komuś bezgranicznie?